Wszystkie koty to żart… – malarstwo Beaty Zalot w Wieży Wodnej
NOWY TARG. Wnętrze Wieży Wodnej na stacji kolei okazało się idealnym anturażem dla wystawy dzieł Beaty Zalot – dziennikarki, poetki, podróżniczki, autorki pasteli, ceramik, teraz także obrazów olejnych. Kilkadziesiąt tych płócien złożyło się na ekspozycję „Jesteśmy trawą Wszechświata”. W zabytkowym obiekcie zorganizowało ją artystce Miejskie Centrum Kultury.

– To są prace z ostatnich czterech lat – można powiedzieć, że moje „obrazy pandemiczne” – zaznacza autorka. – Akurat w pierwszym dniu wprowadzenia kwarantanny zostałam nią objęta jako osoba powracająca z Hiszpanii. Zamknięta na dwa tygodnie, zaczęłam ostro malować i zostało mi to do teraz. Przez jakiś czas codziennie rano wstawałam i przed śniadaniem i malowałam. Jest to dla mnie nowość, ponieważ przez ponad 20 lat „siedziałam w pastelach”, nie mając pojęcia o technice malarstwa olejnego. Zmieniło się to, gdy wyjechałam na plener w Miechowie. Malowałam tam pastele, ale miałam też nauczyciela – śp. Gieorgija Safronowa – który użyczył mi pędzli, farb i w plenerze malowaliśmy razem. Tu jest jeden obraz z Miechowa – jedyny malowany w plenerze, bo reszta powstała w moim mieszkaniu.
Świat przedstawiony Beaty to pejzaże rodzime, bliskie, podhalańskie, górskie, ale też dalsze: widoki miejsc odwiedzanych podczas podróży, portów, urokliwych zaułków, fragmentów zabudowy. Czasem zamajaczy w tych pejzażach ludzka postać – postawiona wobec tajemnicy i wielkości natury lub przemykająca w perspektywie uliczek. Mają te obrazy jeszcze innych lokatorów – puszystych, z charakterem, o dziwnie ludzkim spojrzeniu, co ciekawe: rozpanoszonych często na całym płótnie.
– Z kotami to jest taka historia, że malowania ich nie traktowałam poważnie – zdradza Beata. – Tak naprawdę zaczęło się od mojej wnuczki, która kocha koty i chciałam jej namalować dwa do pokoju, ale tak się rozpędziła, że już nie wiem, ile tych kotów jest namalowanych… Traktowałam to zawsze w kategorii żartu. Jednak lubię te obrazy. Ponieważ jestem amatorem, a nie malarzem profesjonalnym – mam prawo do błędów i niedociągnięć, więc pozwalam sobie na taką totalną zabawę.
Co ciekawe – przymglone, rozmyte, pełne ciepłego światła pejzaże zdają się mieć miękkość i puszystość kociego futerka. Tajemnicze i na swój koci sposób piękne zwierzaki wkomponowują się w te krajobrazy fascynująco. Są koty „górskie”, koty „dumace”, koty przyłapane w czarnogórskim Kotarze, koty w parach – na „kocią łapę”; jest kot Hedonista, są fantastyczne koty niebiesko-zielone i jest „świat-kot”.
Beata lubi przedstawiać się jako góralka, która w rodzinnym Gronkowie zamiast owiec hoduje koty. Ta mitologiczna, starożytna fascynacja ma swój współczesny, realny wymiar. A reszta traci się w kocich oczach.
Wystawa w Wieży Wodnej to jednak nie tylko obrazy z nurtu wyraźnie impresjonistycznego i emocjonalnego. Kilka wazonów i mis sygnalizuje inną pasję artystki – ceramikę.
– Wymaga siły – to jest ciężka praca fizyczna. Wymaga też cierpliwości, bo każda rzecz powstaje ok. dwóch tygodni, z dwoma wypałami – mówi stwórczyni glinianych prac. – Czasem lubię się tak zmęczyć…
Te cięższe dzieła są wypalane w domu, w elektrycznym piecu ceramicznym. Teraz jednak rzadziej – może raz na kilka miesięcy, gdyż autorkę pochłonęło malarstwo olejne. W przypadku tej nowej pasji czas powstawania jest nawet dłuższy – niekiedy i… czteroletni.
– Maluję, odstawiam sobie, nie patrzę, chowam i po jakimś czasie znowu wyciągam, poprawiam – opowiada artystka. – Tak jest np. z moim teraz ukochanym obrazem – „Jesteśmy trawą Wszechświata”. Bardzo długo mnie denerwował i coś w nim było „nie tak”. Po jakimś czasie – po roku, może dwóch latach – wróciłam do niego, trochę ruszyłam pędzlem i właśnie stało się to „coś”. Często tak jest też z kotami – że korzystam z namalowanych już obrazów, które siedzą i nie do końca jestem do nich przekonana, a nagle pojawia się tam kot albo coś innego, nabierają nowego życia i stają się nową historią. Dlatego niektóre mają dwa tytuły. Muszę też zdradzić, że moje obrazy mają ciekawe „tyły” – niektóre są z wierszami. Tytuły też są z tymi wierszami związane. Po odwróceniu można ten wiersz przeczytać.
Intuicyjny, emocjonalny, niekiedy dość długi proces twórczy nie jest sztuką oderwaną od osoby i osobowości autorki ani sztuką dla sztuki:
– To jest taka po prostu moja odskocznia, zabawa – żeby nie zwariować w tym naszym niełatwym, niefajnym świecie.
Na wernisażu pojawili się goście z różnych stron: z Podhala, z Zakopanego, z Krakowa, spod Babiej Góry, przyjechała również pani na harklowskich Koszarach – Akiko Miwa. Obrazy wieszał i aranżował wystawę Stanisław Krzak, autorce gratulował dyrektor MCK-u, Andrzej Lichosyt. A muzyczny klimat – swoimi kompozycjami do słów wierszy Beaty – stworzyła Sylwia Lehner, współautorka niedawno wydanej płyty „Kot lunatyk”.
Sprawczyni tego artystycznego zamieszania zdradziła, jaką wskazówkę w dziedzinie malarstwa dał jej rektor ASP, prof. Stanisław Rodziński, któremu podobały się jej obrazy. Zamiast tak zwanej konstruktywnej krytyki usłyszała bowiem:
– Pani Beato, jak pani obrazy zaczną się pani podobać, to proszę przestać malować.
(asz)
Komentarze