Kamery live
prognoza pogody

Mistrz Jan Kanty – artysta totalny i multimedialny

20 czerwca 2022 22:55

NOWY TARG. Na szczęście urodził się w Nowym Targu, a nie w Nowym Jorku, bo tyle byśmy go widzieli… – powiedział w jednym z wywiadów Zbigniew Wodecki o mistrzu Janie Kantym Pawluśkiewiczu. Wernisaż wystawy jego dzieł tworzonych w autorskiej technice żel-art i akwareli, z innymi jeszcze atrakcjami, stał się wydarzeniem, które jego rodzinne miasto długo będzie wspominać.

Mistrz Jan Kanty – artysta totalny i multimedialny

Choć oczywiście na zbyt rzadką bytność sławnego i nieposkromionego w swoich artystycznych pasjach ziomka skarżyć się nie może. A za każdym razem, kiedy przybywa mistrz Jan Kanty, wszyscy uczestnicy tego spotkania czują się jak w teatrze, na koncercie i w kabarecie jednocześnie, nawet jak na przyjęciu. Niezawodnie towarzyszy też artyście licealna klasa z „słodkimi koleżankami” i kolegami, na których zawsze można liczyć – również w kwestii zorganizowania poczęstunku. To fenomen przyjaźni ponadczasowej, którą wybitny nowotarżanin swoją bujną osobowością niewątpliwie cementuje.

Artysta co najmniej kilku dziedzin dyrektorowi Miejskiego Centrum Kultury, Andrzejowi Lichosytowi, wręczył w podzięce za wystawę jedną ze swoich prac w technice żel-art. Familiarną atmosferę tworzyło witanie przyjaciół po nazwisku i imieniu, z publicznym zdradzaniem nie zawsze cenzuralnych detali dziejów znajomości.

Zgromadzonych w sali widowiskowej MCK-u Jan Kanty Pawluśkiewicz, legenda „Piwnicy pod Baranami” i grupy „Anawa” – uraczył półgodzinną projekcją zapisu niezwykłego wydarzenia sprzed dziesięciu lat: „Ściany w 3D”. Ruchome obrazy zostały wtedy rzucone na fasadę Narodowego Starego Teatru w Krakowie, któremu dyrektorował Mikołaj Grabowski.

– Kiedyś, wskutek chybotliwości swojej wyobraźni, zrobiłem 10 projektów ścian – opowiadał kompozytor i malarz. – Widocznie to się wzięło z tego kompleksu, że kiedyś studiowałem architekturę, ale nie pracowałem jako architekt. I to kiedyś powróciło do mnie. Chciałem, żeby te ściany były prawdziwymi ścianami, ale nie takimi małymi – 10 na 15 czy 20 metrów. To było – teraz się pochwalę – znacznie wcześniej niż dzisiejsze malunki na ścianach: 20 lat temu. Ale wtedy to nie wzbudziło zainteresowania. Jednak wskutek szczęśliwej koincydencji spotkaliśmy na takim festiwalu światła młodego inżyniera, wybitnego obrabiacza komputera. I według scenariusza pani Katarzyny Cybertowicz powstał film.

Ta prywatna, innowacyjna jak na ów czas produkcja, wprowadza widza w kosmos żel-artowych motywów, które, jak fraktale, ożywają, poruszają się i tańczą w rytm czarownej muzyki. Muzyka to również dzieło mistrza Jana Kantego – była komponowana do filmów, a stworzył ją nieposkromiony artysta dla ok. 100 obrazów filmowych, nie licząc spektakli teatralnych. W finale brzmią fragmenty z poematu symfonicznego „Harfy Papuszy”, również autorskie kompozycje słynnego nowotarżanina. Przed oczyma widzów przewijają się – jak w kalejdoskopie – fantastycznie barwne kompozycje. W tle słychać czasem odgłosy natury, ptasie trele, a czasem  jakby muzykę sfer. Ożywiony żel-art zdaje się wciągać patrzących w inny wymiar przestrzeni. Takie cuda Jan Kanty Pawluśkiewicz działa od ponad 20 lat.

W rozmowie z Beatą Szkaradzińską wspominał on i prywatki z młodzieńczych lat, i pierwsze etapy swojej muzycznej edukacji, i głośne widowisko na 650-lecie Miasta; mówił muzyce poważnej i góralskiej, sięgając również do epizodu, który mocnym awangardowym akcentem wpisał się w dzieje najstarszej nowotarskiej parafii. Przez pewien czas przyszło mu bowiem zastępować organistę w dostojnej farze. Uczestnicy „szkolnych” Mszy w niedzielne ranki Pawluśkiewiczowe wyczyny przy organach pamiętają do dziś.

Nie bez kozery z boku sceny znalazł się fortepian. W pewnym momencie autor piosenek Marka Grechuty, Andrzeja Zauchy, Grzegorza Turnaua, Hanny Banaszak, Sebastiana Karpiela-Bułecki, Renaty Przemyk, Janusza Radka, Maryli Rodowicz, Beaty Rybotyckiej, Ryszarda Rynkowskiego, Ireny Santor, Justyny Steczkowskiej, Anny Szałapak, Zbigniewa Wodeckiego i Jacka Wójcickiego – siadł przy instrumencie, a w rzędach krzeseł zrobiło się cicho jak makiem zasiał.

Dominującym nurtem wernisażowego spotkania z twórcą wszech dziedzin był oczywiście żel-art, którego okazy spod ręki mistrza, bajecznie kolorowe, połyskujące brokatem, z fantastycznymi, zabawnymi lub tajemniczymi motywami, znakami i figurami, można oglądać w holu MCK-u.

– Nie moja nazwa – prof. Tadeusz Nyczek to wymyślił, znakomity literaturoznawca, gdy poprosiłem go o sprecyzowanie – przyznał mistrz. – Zaczęło się od żartu – mój młody przyjaciel z „Piwnicy pod Baranami”, Sebastian Kudas, scenograf, przed laty zaprosił mnie, żebyśmy razem zrobili wernisaż. Jako człowiek niepoczytalny, zgodziłem się, natomiast gdy przyszedłem do domu, uświadomiłem sobie, że przecież nie zajmuję się malarstwem, więc nie mam żadnych obrazów, a obiecałem, że za dwa tygodnie będziemy mieli wspólny wernisaż…

Genialny improwizator poszedł wtedy do sklepu z artykułami malarskimi i nabył długopisy żelowe. Tak zaczęło się gorączkowe tworzenie i urodziła się nowa pasja.

– Żel-art jest to połączenie współczesnej ekstrawagancji z konwulsywną klasyką – wyjaśniał autor. – Tutaj jest kilka prac, gdzie używam też brokatu, ażeby to trzymało się mocno kiczu, chociaż nie chciałbym, żeby one nim były…. I tu jest ta ambiwalencja, czyli ten wariat i ta dyscyplina nienaruszalna. 

O żel-arcie mistrza Jana Kantego wkrótce zrobiło się głośno, a firma Uni Mitsubishi Pencil dostarczyła mu tylu żelopisów, że ponoć starczyłyby na dwa lata dla uczniów z całej Małopolski. Żywiołowa opowieść o żel-arcie rozwinęła się jednak już po części oficjalnej, w bardziej kameralnym gronie.

– To jest pokaz przedpremierowy – mówił Jan Kanty. – Te rzeczy powstały w ostatnich dwóch latach mojego pobytu w Łapszach Niżnych. Żegnam się z nimi i to jest moja nuta nostalgii. Są też brewerie umysłowe z zeszłego roku z Kaszub i brewerie zmieszanego rozumu spisko-podhalańskiego. Te dzieła nie przedstawiają niczego oprócz piękna i urody niepowtarzalnej. Jeśli chodzi o technikę – jest mylna informacja sprzed wielu lat. Bo na początku robiłem to metodą puentylistyczną, czyli kropkowałem. Potem, dzięki pomysłom i wyobraźni pewnego inżyniera, znakomicie poprawiłem technologię i teraz mogę pokrywać żelem znacznie większe powierzchnie niż metodą puentylistyczną.

Do jakiej nocnej pory mistrz Jan Kanty gwarzył w koleżeńskim i przyjacielskim gronie – już nie wiemy. Ale nie omieszkał nowotarżan zaprosić na najbliższe ważne dla niego artystyczne wydarzenie:

– 14. grudnia Warszawa robi mi jubileusz „Harf Papuszy” – będą grane z Orkiestrą radiową.

(asz)

 

 

 

 

Anna Szopińska 20.06.2022
Komentarze

Napisz komentarz

Komentarze muszą najpierw zostać zaakceptowane przez administratora. Redakcja nowytarg24.tv nie odpowiada za treść komentarzy internautów.

Zobacz również