Dzień Japoński – z czarownym teatrem jiutamai
NOWY TARG. Jiutamai – to tradycyjna japońska sztuka opowiadania tańcem; cały świat subtelnych i pięknych przeżyć, który rozgrywa się między tancerką a widzem, z pomocą ruchów, gestów, spojrzeń. Towarzyszą mu liryczne lub dramatyczne słowa pieśni, towarzyszy też muzyka na starych instrumentach: prawie dwumetrowej długości cytrze koto, bambusowym flecie i shamisenie – instrumencie strunowym szarpanym.

Czarujące spotkanie z takimi artystycznymi doznaniami kolejny raz zafundowały podhalańskiej publiczności Urząd Miasta i Starostwo Powiatowe oraz Fundacja Promocji „JIUTAMAI”, a sprawczynią niezapomnianego wydarzenia była oczywiście „japońska góralka” z prowincji Nagano, teraz pani na harklowskich Koszarach – Akiko Miwa. W tym urokliwym miejscu nie tylko wzniosła ona słynny w Polsce i w Japonii pensjonat „Ariake”, co znaczy „przedświt”, ale dzięki swojej kreatywności, empatii, społecznej i artystycznej pasji – wytworzyła mnóstwo serdecznych więzi z szeroką podhalańską społecznością.
Teatr tańca jiutamai, prowadzony przez mistrzynię Hanasaki Tokijyo, sprowadziła ona na scenę nowotarskiej Szkoły Muzycznej już cztery lata temu, podczas pierwszego pobytu tej grupy w Polsce. Powrót wykonawców tradycyjnej japońskiej sztuki, najsubtelniejszej, bo stworzonej na początku XIX wieku przez kobiety w pałacach, potem szybko przenikającej do warstwy mieszczańskiej i do środowisk gejsz – teraz przyjęty był z jeszcze większym entuzjazmem, mimo, iż rzęsisty deszcz nie sprzyjał wycieczkom do Szkoły Muzycznej.
Artystyczne wrażenia w pełni zrekompensowały niepogodę tym, którzy przybyli i wypełnili prawie cała salę wraz z galerią. Mogli oni zobaczyć w tańcu samą mistrzynię Hanasaki Tokijyo, choreografkę słynną w Stanach Zjednoczonych, Moskwie i Paryżu, która co roku prezentuje jutamai na scenie Teatru Narodowego w stolicy Japonii. Towarzyszyła jej utalentowana Hana Umeda, a mistrzowie gry na koto, flecie i shamisenach zbierali zasłużone oklaski, zarówno za partie solowe, jak i wspólne wykonania. Co więcej – można ich było usłyszeć w pieśniach opowiadających dramatyczne i wzruszające historie, opisujących namiętności, nieszczęśliwą miłość, wszystkie drgnienia i rozterki kobiecego serca.
Na shakuchachi, czyli flecie z bambusa, Ishikawa Toshimitsu wykonał XVII-wieczną kompozycję „Na szczęśliwy poród”, którą wykonywali kiedyś wędrowni mnisi, towarzysząc narodzinom dziecka.
Dziewięciopunktowy program zakończyła modlitwa o szczęście i pomyślność ludu, śpiewana i tańczona w Japonii od tysiąca lat.
W finale na scenie pokazali się i ci, którzy w kulisach pracowali nad całym fantastycznym image’m artystek, czyli ideałem kobiecego piękna sprzed kilkuset lat: niezwykle pracochłonnym tradycyjnym makijażem, perukami zdobionymi girlandą świecidełek, bajecznie kolorowymi kimonami z satynowo lśniącej materii. Co ciekawe – barwa kimona i wzór materii zawsze wiążą się z porą roku i tematyką scenicznego przedstawienia.
Kolejne utwory krótkim komentarzem opatrywała sama Akiko Miwa, na koniec wyznaczając siedem minut, w których można było sobie robić pamiątkowe zdjęcia z artystami. Chętnych było oczywiście więcej niż tych minut, ale gorąco oklaskiwani artyści znieśli to z legendarną japońską uprzejmością.
Okazałe bukiety wręczali im reprezentanci miejskiej władzy, dziękując za fascynujący występ na najwyższym artystycznym poziomie. Całości dopełnił japońsko-góralski poczęstunek w sali kameralnej na najwyższym piętrze Szkoły Muzycznej. Wielu uczestników tej miłej części wieczoru stwierdziło, że sushi doskonale komponuje się z moskolem. A wszyscy wyszli w deszcz jeszcze bardziej świadomi, za co kochamy Japonię.
(asz)
Komentarze