Kolędy z Kolędolandii. Niech gwiazdy blask umocni nas i przetrwać da niedobry czas…
NOWY TARG. Kolędolandia to taka mityczna kraina, w której kolędy rosły kiedyś na drzewach. Ale odkąd złe moce rozrzuciły je po świecie, każdy, kto znajdzie jedną, a potem drugą, trzecią, czwartą – łączy je według swojej wiedzy i uznania.

Z tej właśnie krainy przybyli do Miasta kolędnicy nie lada – Jan Karpiel-Bułecka, „profesor kolędologii teoretycznej i stosowanej” (dudy, skrzypce, śpiew) i Stanisław Apostoł (gitara, wokal, teksty kolęd). Nie pierwsze to kolędowanie tego duetu starych kamratów, a sala – tym razem sala w Spółdzielczym Domu Kultury – zawsze pełna. Słynny zakopiańczyk niedawno wrócił z nie pierwszego już kolędowania ze Zbigniewem Preisnerem. Nowotarżanin wciąż jeszcze nie ochłonął po zdobyciu najwyższego lauru w ogólnopolskim konkursie przewodników – krasomówców.
Pozbierane kolędowe melodie, do których Stanisław Apostoł obmyślał słowa, to znane w świecie przeboje. Rodem z Ameryki, z włoskich Alp, z Sycylii; ze Wschodu i Zachodu. W klimatach Liverpoolu, przytulanek, ludowych piosenek, nawet tang. Okazało się, że pierwotnie kolędą był m.in. nieśmiertelny przebój Beatlesów „Yellow Submarine”, czyli – w wersji rosyjskiej – „Żołtyj parachod”. Albo dancingowa „Rozamunda”.
Podczas kolędowego koncertu przeplatanego facecjami – bo Jan Karpiel sypał je obficie z rękawa cuchy – publiczność bawiła się wybornie, nagradzając wykonawców gromkimi brawami. Bo jak nie odpowiedzieć śmiechem, kiedy architekt, muzyk i tancerz opowiada o góralu, któremu po zawędrowaniu do wysokiego urzędu wyrwało się z piersi: „O, Trzej Królowie!…” na widok zdobiących ścianę wizerunków Włodzimierza Ilicza, Józefa Wissarionowicza i Bolesława Bieruta.
– Ależ gazdo, to przecież wódz rewolucji, miłościwie panujący Józef Stalin i nasz premier Bolesław Bierut! – prostował urzędnik.
– Przyśli ze Wschodu? Przyśli? Z gwiozdom? Z gwiozdom. Do żłobu? No to Trzej Królowie – nie dał się zbić z tropu góral.
Przyszedł też moment, w którym duet powiększył się o jeszcze jedną gitarę o mocny wokal Radosława Dzielskiego. Wtedy kolędy brzmiały już iście koncertowo.
Emisariusze z Kolędolandii grali i śpiewali, ile pary w płucach i gardłach. Struny skrzypiec i gitar, zdałoby się, rozgrzali do czerwoności. A po godzinie z górą zebrali się, ruszając w daleką drogę do Betlejem. Tam dopiero zakolędują… Aż się zdziwią anieli na drzewach.
(asz)
Komentarze
Czy ktoś mógłby zwrócić Panu Stanisławowi uwagę że to jest słabe. Pani redaktor zza swych różowych okularów i słuchawek zapewne uważa inaczej ale najlepiej dla słuchaczy jakby pan Stanisław przeniósł się do sekcji rytmicznej i przestał śpiewać.