Wigilia w Mieście. Znów poczujmy bliskość
NOWY TARG. Wigilia w Mieście – organizowana wspólnie przez nowotarski Oddział Związku Podhalan i Miasto – to tradycja już wieloletnia. Tym razem łaskawa aura sprzyjała przedświątecznemu spotkaniu na rynku i trwało ono ponad dwie godziny.

Świąteczny czas przywołała kolędami, pastorałkami pokaźna grupa utalentowanej młodzieży z SEPTYMY pod kierunkiem Doroty Kret. Repertuar występujących solo i w chórkach mienił się rozmaitością – od utworów staropolskich, przez regionalne, po światowe hity.
Gromadą liczącą przeszło pół setki zespołowiczów wypełnili potem całą scenę na rynku „Hyrni” i „Mali Hyrni” – oczywiście z własną muzyką. Jasełka odegrane wartko, z przytupem, na staroświecką modłę, z raźnym kolędowaniem, siarczystym tańcem, wszystkimi świętymi postaciami i rzeszą aniołków – pokazały góralski pazur grup prowadzonych przez Macieja Warpechę.
Kto zziębnął, klaskając występującym – mógł liczyć na gorącą herbatę pod płachtą namiotu. Przy szerokiej stołowej ladzie rządziły tam gaździnki gazdowie, ale na wigilijne jadło trzeba było poczekać, aż prezes Oddziału, Wojciech Groń, zaprosi na sceniczne deski trzecią grupę, a sam przypomni starodawną litanię góralskich powinszowań.
Życzenia mieszczanom i gościom składali burmistrz Grzegorz Watycha i wiceprzewodniczący Rady Marek Mozdyniewicz, w asyście radnych oraz górali z tacami słodkich chałek. Białe pieczywo święcił kapelan Związku Podhalan, ks. prałat Mieczysław Łukaszczyk, a z modlitwą wyszedł ks. Zbigniew Płachta, proboszcz „od św. Katarzyny”.
Kiedy już na chałki i reprezentację lokalnej społeczności spadła święcona woda z jodłowej gałązki, zaczęło się pospólne składanie życzeń. Bo przecież dla tego dobrego słowa gromadzimy się przy jednym stole, zapominamy urazy.
Wigilia w Mieście zawsze kończy się poczęstunkiem, a nad tym tradycyjnym jadłem niejedne ręce pracują w dzień i noc przed spotkaniem na rynku. Trzeba bowiem przygotować wielkie baniaki barszczu z fasolą, kapusty z grochem, łazanek z kapustą, wonnego kompotu z suszu. I jeszcze utrzymać temperaturę, żeby wszystko parowało. Wielu wiernych uczestników góralskiej Wigilii twierdzi, że „w domu aż tak nie smakuje”.
Rojno było też przy targowych stoiskach. Chodząc wśród tych rękodzielniczych cudeniek, pamiętajmy o małej Kalince, która czeka na rekonstrukcję uszka. Do potrzebnej kwoty brakuje już tylko ok. 100 tysięcy. Może i mniej, bo chicagowska Polonia zorganizowała właśnie bal, by wspomóc operację małej nowotarżanki. Jest nadzieja, że przy otwartości serc zbiórka jeszcze przed świętami dobrnie do szczęśliwego finału.
Rodzina, wolontariusze, harcerze, stoją – wśród mnóstwa darowanych rzeczy, wypieków i przetworów – przy zachodniej stronie targowego kwadratu.
(asz)
Komentarze