Teatr Sporadyczny i „Wyspa” prawdy
NOWY TARG. To była zaiste egzotyczna podróż – na Czarny Ląd, ale tak naprawdę w głąb sumienia. Teatr Sporadyczny, który 11 lat temu powstał na 50-lecie parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa, święci triumfy popularności i kolejny raz, pod wodzą krakowskiego aktora i reżysera, Marcina Kobierskiego, pokazał, jak amatorka grupa może realizować spektakle na iście profesjonalnym poziomie. Dowodem były zapełniona do ostatnich krzeseł sala Miejskiego Centrum Kultury podczas dwóch przedstawień i owacja na stojąco w finale.
Prace nad „Wyspą” trwały od przełomu lutego i marca. Reżyser obmyślił scenariusz, warstwę muzyczną, choreografię i grę świateł. Scenografię i kostiumy przygotowali sami aktorzy. Próby odbywały się praktycznie co tydzień – najpierw w salce katechetycznej, a gdy już przyszło do budowania scenografii – na deskach MCK-u. Większość aktorów z ponad 20-osobowego zespołu wystąpiła w podwójnych rolach.
Tytułowa „Wyspa” to zarówno konkretne miejsce w czasoprzestrzeni – afrykański raj, o którym każdy może marzyć, jak i tytuł telewizyjnego show. W takiej też scenerii rozgrywała się większa część akcji. Do udziału w programie, który przed uczestnikami postawi nieznane jeszcze zadania, zgłaszają się trzy pary. Jedna to egzaltowane i luzackie małżeństwo w stylu boho, druga – stadło w marynarskich ubraniach, w którym prym wiedzie nastawiona na wygraną żona, dyrektorka szkoły, a trzecie – skromna nauczycielka pragnąca odmiany i przygody oraz jej bynajmniej nie entuzjastycznie nastawiony do tego pomysłu mąż, doktor rzadkiej specjalności: chemii zrównoważonego rozwoju.
Ich poczynania śledzą w telewizji dwa inne małżeństwa: starsi wykładowcy zbulwersowani udziałem w programie młodego doktora i szarganiem autorytetu uczelni oraz dwoje ludzi wiodących szare, nudne życie. Licha egzystencja tych ostatnich jest powodem, dla którego żonka zachwycona mirażem rajskiej wyspy zaczyna marzyć o egzotycznej przygodzie. I dzwoni, by też zgłosić się do reality show. Przeżywa jednak szok, słysząc, że prowadzący program znają na wylot realia jej codzienności. W ataku płaczu rezygnuje z „wygranych” 300 tysięcy, gdyby tylko powiedziała wszystkim na antenie, jak jest szczęśliwa.
Rajska wyspa, po której biegają wszystkie egzotyczne zwierzęta: małpki, lisy, zebry, nosorożce, bawoły, papugi – rychło okazuje się miejscem bynajmniej nie z dobrej bajki. Prowadzący program najpierw przedstawiają uczestnikom Elvisa. Ten dziwny gość potrafi usłyszeć, co się komu w duszy gra i sprawić, by ten tańczył w rytm własnej melodii.
Tylko jednej osoby nie udaje się wprowadzić w muzyczny trans – to Karina, która przezywa swój własny, ekstatyczny stan nieważkości.
Hipnotyzer Elvis nie jest jedynym gościem, którego zapraszają prowadzący program. Pojawiają się też tajemniczy detektywi, a za ich sprawą – kolejni przybysze z przeszłości każdej osoby. To oskarżyciele dobrze znający winy i mroczne strony duszy każdego z przybyłych na wyspę. Wtedy zaczynamy poznawać prawdę o żądnych afrykańskiej przygody uczestnikach. Okazuje się, że dyrektorka szkoły to osóbka wyrachowana, despotyczna i okrutna. Ciężkie skarżenia padają ze strony na pierwszy rzut oka miłych uczennic.
A luzacka para swoim świeżo kupionym, niebotycznie drogim kabrioletem potrąciła na ulicy zamyśloną nauczycielkę tejże szkoły. Obrażenia były ciężkie. Karina jest w śpiączce – zawieszona między życiem a śmiercią. Szła roztargniona, bo chwilę wcześniej dyrektorka zrobiła jej absurdalną awanturę. Sama ofiara potrącenia z przerażeniem stwierdza obecność na rajskiej wyspie swojej apodyktycznej, oschłej, wymagającej matki, której nigdy nie była w stanie zadowolić i doczekać się na przejaw cieplejszego uczucia. W końcu musiała opuścić dom rodzicielki.
Dwie pary już są przegrane i wypadają z programu. Sprawę dyskretnie załatwiają detektywi, a widownia słyszy tylko odgłos wystrzałów.
W realu tymczasem zaczynają pracować sumienia i winowajcy podejmują próby zadośćuczynienia pokrzywdzonej.
A Karina – po długim czasie śpiączki i zamartwiania się męża oraz matki jakimś cudem jednak odzyskuje świadomość. Pamięta, że przez chwilę była w niebie. I że prosiła o jeszcze trochę czasu.
Duże wrażenie wywarł na publiczności odśpiewany przez nią song z refrenem:
Strach nie ma wstępu do tego domu,
oskarżyciele nie mają głosu
– Bóg sam pokonał moich wrogów!
To ona z mężem są zwycięzcami programu. Ale nie wygrali pieniędzy – wygrali życie. Do takiego zwycięstwa zachęcają wszystkich Marcin Kobierski z aktorską grupą – kolejnym spektaklem, który – z wartką akcją, dowcipnymi dialogami, efektowną scenografia, choreografią, grą świateł, brawurowymi nieraz kreacjami aktorskimi – jest rozrywką, pożywką dla wyobraźni i wszystkich zmysłów, ale rozgrywa się w wymiarach ziemskim i duchowym. Co najważniejsze jednak – dowierca się do naszych sumień.
Frekwencja na obu premierowych spektaklach pokazuje, że Teatr Sporadyczny pewni będzie musiał zagrać „Wyspę” jeszcze raz, po wakacjach.
(asz)
Fot. Paweł Kos
Komentarze