Kamery live
prognoza pogody

Poseł Edward Siarka: dopóki się nie poczuje zagrożenia na własnej skórze, myśleć można różnie…

16 kwietnia 2020 18:24

Pierwszy parlamentarzysta, który przeszedł koronawirusową infekcję i wyzdrowiał, udzielił nam obszernego wywiadu zaraz po wyjściu ze szpitala i zakończeniu domowej izolacji, w swojej pod pasiece pod Babią Górą. Dziś – pierwsza część rozmowy z nim.

Poseł Edward Siarka: dopóki się nie poczuje zagrożenia na własnej skórze, myśleć można różnie…

– Odbiera Pan teraz mnóstwo telefonów z całej Małopolski. O co ludzie pytają i co im Pan odpowiada?

– Dzwonią ludzie, których znam i których nie znam. Pytają przede wszystkim o stan zdrowia, jak się czuję. Gratulują, że przez to przeszedłem. Natomiast duża część telefonów jest związana z pandemią – ci, których członkowie rodzin zostali dotknięci koronawirusem, pytają o objawy, jak temu można zapobiec i jak w moim przypadku wyglądało leczenie. Jest bowiem wiele niedomówień i oczekiwań, które zderzeniu z rzeczywistością szpitalną powodują, że ludzie są zaniepokojeni, czy proces leczenia jest prowadzony tak, jak sobie to wyobrażamy. Nie ma bowiem możliwości komunikowania się z pacjentem oddziału zakaźnego innej niż telefoniczna, a pacjenci przekazują różne informacje. Kiedy znalazłem się w szpitalu Żeromskiego, a potem w Szpitalu Uniwersyteckim, też wiele rzeczy mnie dziwiło, a teraz już wiem, że one są naturalne, że tak ta procedura wygląda.

– Ten wachlarz emocji w społeczeństwie jest bardzo szeroki – jedni są przerażeni koronawirusem, inni zdają się w ogóle kwestionować jego istnienie. Pan tymczasem doświadczył, jak łatwo się zarazić…

– Dla mnie największą traumą w pewnym momencie była nie tyle troska o własny stan zdrowia, ile obawa o rodzinę, współpracowników, osoby, które po drodze spotkałem – czy ktoś nie został zarażony. I to jest dużym obciążeniem psychicznym. W tym przypadku  – a potwierdziły to dwukrotne badania – nie został zarażony nawet nikt z domowników, co jest swego rodzaju ewenementem, bo już mój kolega, minister Woś, zaraził swoją rodzinę.

– Wiele osób chciałoby zapewne „z pierwszej ręki” wiedzieć, jak wyglądają objawy, jakie są fazy tej choroby, czego doświadcza pacjent, jak wygląda leczenie.

– Mój przypadek potwierdza, że są to objawy podobne do grypowych, ale jest i pewna specyfika. Np. jestem osobą bardzo sprawną ruchowo, a nagle zacząłem mieć wielkie problemy z poruszaniem się – zostały zaatakowane nogi. Co też ciekawe – od 12. marca spałem po 12 – 15 godzin, nie wiedząc, co mi jest. Myślałem, że to zwykła grypa. Później pojawiła się lekka duszność, którą tłumaczyłem sobie może zapaleniem oskrzeli i próbowałem jakimiś własnymi metodami temu zapobiec. Może też nie wszyscy, którzy mają koronawirusa, będą to tak przechodzili i nie wszyscy znajdą się w szpitalu. U niektórych przez dobę może się pojawić biegunka. Ja też ją miałem, ale tłumaczyłem sobie, że jest to coś chwilowego, jako pszczelarz zażyłem kitu pszczelego i przeszło. Potem pojawił się mocny ucisk w karku – jak gdyby ktoś złapał i trzymał. Potem przyszedł silny, bardzo silny ból głowy. To była nowa rzecz, bo generalnie głowa nigdy mnie nie boli. Ten objaw nie pozwolił mi już spać ani normalnie się poruszać. Wiemy, jak ból głowy może być uciążliwy… Trzeba więc powiedzieć, że objawy mogą być bardzo różne. W końcu, jak 16. marca usłyszałem, że jeden minister i kilku pracowników ministerstwa sprawiedliwości jest zarażonych, to stwierdziłem, że prawdopodobnie dopadł mnie koronawirus, bo spotkałem się z tymi osobami. Zresztą kierowca, który nas woził, pan Michał Grajewski, dwa tygodnie później zmarł. Tak ciężki był u niego przebieg choroby… Kiedy już wiedziałem, że te osoby są zarażone, a u mnie pojawiła się temperatura, zgłosiłem się do Sanepidu. Pani dyrektor natychmiast skierowała mnie na badania. A ja, nie czekając nawet na zespół wyjazdowy, pojechałem do szpitala zakaźnego w Myślenicach. Tam została mi pobrana próbka.

– To parlamentarzyści nie korzystali wcześniej z szybkiej ścieżki testowej?..

– No właśnie – to nie jest prawda. W szpitalu w Myślenicach znalazłem się 20. marca rano i – jak się później okazało – był to początek całej serii zakażeń. Po pobraniu mi próbki czekałem na wynik dwa i pół dnia. Natomiast prawdą jest, że gdy się okazało, że minister Woś uczestniczył w posiedzeniu rządu, to ministrowie szybko zostali zbadani. A proszę pamiętać, że gdy mamy kontakt z chorym i zbadamy się na drugi dzień, to wynik wyjdzie nam ujemny. Z tym też wiąże się dużo nieporozumień, bo ciągle słyszę: „ – Czemu nas natychmiast nie badają?”. Po pierwsze służby sanitarne nie są w stanie wszystkich jednocześnie przebadać, bo ani nie ma takiej ilości sprzętu, ani odczynników, ani personelu. Dopiero teraz jest zmiana decyzji i przy każdym szpitalu będzie można pobierać te próbki. Natomiast pierwotnie robiły to zespoły wyjazdowe. Tak, że informacja, jakoby ktoś miał tutaj jakieś pierwszeństwo, jest nieprawdziwa. Moja rodzina czekała na wyniki prawie tydzień.

– Cokolwiek by ludzie myśleli o parlamentarnych przywilejach, to za drzwiami zakaźnych oddziałów one się kończą. Proszę powiedzieć – jak wygląda ta szpitalna rzeczywistość, co się tam myśli, co się czuje i na ile ona zmienia optykę, na ile przewartościowuje pewne sprawy.

– Nie życzę nikomu, żeby się znalazł na oddziale zakaźnym, aczkolwiek niekiedy jest to konieczne, zwłaszcza, kiedy się pojawi się wysoka temperatura i trzeba temu przeciwdziałać. Dziś wiemy, że koronawirus powoduje nietypowe zapalenie płuc, takie, które zajmuje całe dwa płaty płucne i do tego rozrzedza krew. To jest bardzo niebezpieczne, ponieważ w pewnym momencie płuca zaczynają nam po prostu krwawić. Dlatego jest to tak trudne do leczenia. Dlatego dla każdego, kto nie ma wysokiej temperatury, nie ma zapalenia płuc, nawet lepsze jest leczenie w warunkach domowych niż przebywanie na oddziale zakaźnym. Wejście na oddział, gdzie na drzwiach wiszą tylko białe kartki z numerem izolatki, jest trudnym przeżyciem i myślę, że zawsze będę je pamiętał. Wszedłem do pokoju ze śluzą, gdzie najpierw było jedno łóżko, a w drugim dniu mojego pobytu, gdy było już tak dużo pacjentów, dołożono drugie łóżko. Wtedy musiałem patrzeć, co dzieje się z pacjentem na łóżku obok i często bardziej przeżywałem, jak on przechodzi tę chorobę niż to, co się ze mną działo. To są pod względem emocjonalnym, psychicznym bardzo ciężkie sprawy. Widzi się też, jakie personel medyczny ma problemy. Przychodzi np. lekarka w kombinezonie, w przyłbicach, a musi nałożyć słuchawki. Coś jej spada, sama jest podenerwowana. Zdarzały się też sytuacje, że ktoś z pielęgniarek w ogóle unikał kontaktu z chorym, jeżeli tylko nie trzeba było podawać kroplówek. Generalnie pielęgniarki nie wchodziły do naszego pokoju, wszystko było podawane przez drzwi, przez śluzę i sami chorzy, jeśli tylko mogli się poruszać, musieli sobie to odbierać, mierzyć temperaturę i ciśnienie. Proszę sobie zdawać sprawę, że personel też unika kontaktu z chorymi. To wszystko buduje taką atmosferę grozy, niebezpieczeństw, bo do końca nie wiemy, co się dzieje, a sytuacja jest dynamiczna. Za ścianą np. słyszę ciężki kaszel i wiem, że z pacjentem jest niewesoło… A w dniu, kiedy dwóch nas wychodzi ze szpitala w Krakowie, dwóch innych ludzi trafia na pulmonologię z zapaleniem płuc. Czyli to wszystko jest pół na pół… Warto więc, byśmy dbali o swoje zdrowie, byśmy go nie bagatelizowali – nawet, jeśli się bardzo oburzamy na te obostrzenia, na brak możliwości swobodnego poruszania się. To jest najważniejsze – nawet przy dyskusjach, które się teraz toczą: odnośnie biznesu, prowadzonych działalności itd. Zasadniczą sprawą jest, żeby przetrwać jeszcze te dwa tygodnie, bo wskazania są takie, że szczyt zachorowań będziemy mieli gdzieś po świętach. Jeżeli będziemy mieli zbyt dużo pacjentów, to – tak, jak w innych krajach – szpitale nie będą w stanie ich przyjąć. Decyzja rządu w tej chwili jest taka, żeby wszystkie szpitale przygotować na przyjęcie chorych.

– Żeby zrozumieć sens reżimów, potrzebne są więc przekierowanie myślenia…

– Tak, my musimy to myślenie zmienić. Bardzo często słyszę od ludzi: „ – Ale ja nie mogę swobodnie prowadzić działalności gospodarczej…”. No tak – nie możesz. Ale są instrumenty, z których możesz skorzystać, związane z ZUS-em czy też zawieszeniem działalności. To każdy indywidualnie musi sobie rozpatrzyć. Słyszę też: „ – No to jak ja mam żyć za 2 tysiące czy za 5 tysięcy…”. No, proszę państwa, nie stawiajmy sprawy w ten sposób! Moje pokolenie pamięta, że na wiele rzeczy nie było nas stać. Jeżeli chwilowo nas nie stać, a zachowamy zdrowie, to wszystkiemu damy radę. Ufam, że po 19. kwietnia obostrzenia na tyle zostaną już na tyle poluzowane, aby przynajmniej te małe przedsiębiorstwa – usługowe, gastronomiczne – mogły ruszyć. Ale i tak przez długi czas będziemy musieli zachować rygory sanitarne, inaczej otworzymy gabinet, uruchomimy usługę i ktoś zostanie zarażony, a wtedy służby sanepidowskie tak czy owak nam działalność zamkną. I sami jeszcze będziemy mieli kłopoty zdrowotne.

– Zdrowienie i wyjście ze szpitala to ten ostatni, najbardziej oczekiwany etap. Od tego momentu zaczyna się powrót do aktywności, do środowiska. Niemniej na własnej skórze doświadczył Pan, że bardzo różne mogą być reakcje ludzkie i nie pomaga w tym wcale polityka informacyjna Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej ani jej nomenklatura…

– Tak! Wszystko to jest robione na żywym organizmie. Wychodzimy ze szpitala i dobrze, jeśli jest tak, jak u mnie, że mogłem mieć wydzielony pokój i łazienkę, więc mogłem ścisłą izolację odbyć w warunkach domowych. Zresztą bardzo chciałem wyjść ze szpitala do domu… Musiałem mieć osobne naczynia, sztućce, jedzenie podawane w warunkach sterylnych. Nie stykałem się w ogóle z domownikami. Natomiast wyobrażam sobie, jak trudna jest to sytuacja, kiedy ktoś mieszka w bloku, w kilkuosobowej rodzinie. Wydaje mi się, że taka izolacja do końca nie jest możliwa. Tu przede wszystkim łazienka i wszystkie kuchenne rzeczy są bardzo istotne. Ktoś, kto nie ma takich warunków, musi dłużej być w szpitalu. Inna kwestia to ta, jak wrócić do społeczeństwa. Wychodzę ze szpitala, a dalej przyjeżdżają do mnie sanitariusze, przyjeżdża Sanepid, codziennie przyjeżdża policja, sprawdzać, czy wszyscy są w domu. Ale pytają też, czy czegoś nie brakuje, czy nie trzeba w czymś pomóc. No i oczywiście jest się nadal pod nadzorem lekarza. Lekarz – w moim przypadku ze Szpitala Uniwersyteckiego – do takiego chorego dzwoni dwa razy dziennie, pyta, czy nie ma temperatury, czy nie ma duszności i kaszlu. Jeżeli nie ma tych objawów, to znaczy, że proces leczenia w warunkach domowych przebiega normalnie. Tak jest przez dwa tygodnie, licząc od momentu wyjścia ze szpitala. Potem jest przeprowadzane dwukrotne badanie. Jeżeli wynik jest ujemny, to znaczy, że pacjent jest wolny od wirusa i wyleczony. Tutaj się zaczynają kolejne schody, ponieważ w nomenklaturze sanepidowskiej do tej pory używano określenia „ozdrowieniec”. To jest pojęcie niejasne dla ludzi, ponieważ „ozdrowieniec” to ktoś, kto nie ma już objawów, a nie miał jeszcze podwójnych badań. Tymczasem ktoś, kto miał już podwójne badania z wynikiem negatywnym, w nomenklaturze prawnej – i sanepidowskiej też – jest osobą wyleczoną, zdrową. W sanepidowskich sprawozdaniach tego natomiast nie widać. Prowadziłem taki trochę bój z Wojewódzką Stacją w Krakowie, domagając się, żeby na końcu, przy informacji o „ozdrowieńcach”, wyraźnie pokazać osoby wyleczone, ponieważ ktoś usłyszy czy przeczyta opinię lekarza, że „ozdrowieniec” nie oznacza osoby wyleczonej, zdrowej. Kiedy te dwa badania sprawdzające dadzą wynik ujemny, to powinno być używane określenie „wyleczony”, co zresztą sami pracownicy Sanepidu przyznają i w tej chwili to też już zostało jakby przełamane. Na stronie Sanepidu nowotarskiego, oprócz ilości osób zarażonych, figuruje już w nawiasie jedna „wyleczona”. I jest to teraz jasny przekaz.

Natomiast kontakt z ludźmi nie jest łatwy. Jeżeli byliśmy cały czas epatowani informacjami o zagrożeniu, to teraz powrót jest trudny i ja tego doświadczam. Nie chodzi tu osoby nieznane, lecz te, które znam i które mnie znają. Zastanawiają się: można mu podać rękę, czy nie można; można rozmawiać, czy lepiej nie… No można. A jeżeli nabyłem tę odporność, to mogę ją w jakiś sposób przekazywać. Medycznie to do końca jasne nie jest, ale niedługo, myślę, i to wyjaśnią badania. W każdym razie jestem bezpieczny, staram się na zasadzie coraz szerszych kręgów wychodzić dalej, ale nie nagle, bo może mnie ktoś zobaczyć i być zdziwiony: „ – Co on tutaj robi?!”

– Są to doświadczenia, z których wnioski powinny wyciągnąć i szczeble wojewódzkie i centralne…

– Oczywiście, ja to przekazuję i do ministra zdrowia, i do Wojewódzkiej Stacji, i do wojewody, i do wojewódzkiego sztabu antykryzysowego. Muszę powiedzieć, że część z tych rzeczy jest wdrażana. Duże było zainteresowanie, bo dzwonili prawie wszyscy posłowie, ministrowie, pytali, jak to wygląda. Tak, że udzielam tej informacji. To jest nowa rzecz i na tak dużą skalę, że wszyscy muszą korygować swoje działania pod wpływem sytuacji. Nie da się tego wszystkiego zawrzeć w przepisach.                 

– Determinacja, poświęcenie i zatroskanie ministra zdrowia są niekwestionowane. Ale epidemiologiczny sens wielu wprowadzonych zakazów budzi dużo wątpliwości. Nie mam tutaj na myśli zakazu zgromadzeń, którego nikt rozsądny nie będzie kwestionował, ale np. ten dwumetrowy – przy wyjściu na zewnątrz – dystans między i tak wspólnie zamieszkującymi małżonkami, zakaz używania rowerów w celach rekreacyjnych, zakaz biegania czy ten mocno już oprotestowany zakaz wstępu do lasu. Jaka jest Pana osobista refleksja na ten temat? Czy my się tu nie zbliżamy do jakiejś granicy absurdu?

– Proszę zauważyć, że w pierwszych decyzjach ministerstwa takich pomysłów nie było. Po pierwszej niedzieli, kiedy zostały wprowadzone obostrzenia związane z poruszeniem się, okazało się że ludzie wyszli do parków, na ławeczki, na ścieżki, do lasów. Wtedy zapadła decyzja, żeby i to zatrzymać. Oczywiście nie dotyczy to terenów wiejskich, gdzie każdy może się krzątać w swoim obejściu i ogrodzie, nie zagrażając nikomu. My sobie z tego nie zdajemy sprawy, ale nawet biegając po ścieżce, często ciężko oddychamy, parskamy, a wizualizacje komputerowe pokazują, że nagle wokół nas tworzy się aureola wirusów – niewidocznych gołym okiem, ale zdolnych spowodować, że ktoś biegnący z naprzeciwka zostanie w takich warunkach zakażony. Stąd się wzięły obostrzenia. Gdybyśmy dzisiaj ogłosili, że młodzież jest zwolniona ze zdawania matury, to jestem przekonany, że wszyscy wylegną na ulice i będą świętowali… Obostrzenia są uciążliwe, ale jeśli będziemy przechodzili tę pandemię tak jak przechodzimy, to 19-tego kwietnia one się skończą. Ale w miejscach publicznych wszyscy będziemy musieli mieć zasłonięte usta i nos. Sens tego też jest dyskutowany, jednak tu chodzi o to, żeby w czasie rozmowy, w czasie kichnięcia, to, co wychodzi z nosa, z ust – zostało na maseczce i żeby zapobiec rozprzestrzenianiu się wirusa. Oczywiście to są wszystko według mnie połowiczne środki – co do tego też nie mam wątpliwości – ale każde jedno zakażenie mniej jest tutaj ważne.

– 19-tego pewne obostrzenia rzeczywiście skończą, jednak pozostaną wypisane mandaty, których ponoć można nie przyjąć. Nie obawia się Pan, że może na tym np. ucierpieć autorytet policji?

– Ja w takich sytuacjach jestem generalnie przeciwny karaniu mandatami, ale wiem też, skąd się to bierze. Mandat często dostajemy dlatego, że ktoś uparcie próbuje dyskutować z policją… Bo gdyby powiedział: „przepraszam”, „przeoczyłem”, „nie wiedziałem”, „to się więcej nie powtórzy” – byłoby inaczej. Natomiast niektóre osoby próbują dyskutować: „a kto mi zabroni?”, „a z czego to wynika?” itd.. Policjanci tymczasem pilnują porządku. Jest to niekiedy denerwujące, ale jeśli znajdą środowisko, na które w inny sposób nie można wpłynąć, to nie ma wyjścia… Jest to bardzo niepopularne i lepiej, żeby takich sytuacji nie było. Są i osoby przekonane, że to jeden wielki spisek, że nic się nie dzieje, tylko ktoś zabrania się im poruszać. Tak myślimy do czasu, aż na własnej skórze nie poczujemy zagrożenia.     

– Dziękujemy za rozmowę i gościnę!

Rozmawiała: asz

Anna Szopińska 16.04.2020
Komentarze

Napisz komentarz

Komentarze muszą najpierw zostać zaakceptowane przez administratora. Redakcja nowytarg24.tv nie odpowiada za treść komentarzy internautów.

Zobacz również