Pani Barbara Grocholska-Kurkowiak – sanitariuszka z powstania, mistrzyni narciarstwa. O cenie patriotyzmu
NOWY TARG. Długo musiała Grupa Mieszkańców PAMIĘĆ docierać do tak niezwyklej osoby. Ale gdy już znalazła bohaterkę powstania warszawskiego, kapitana Wojska Polskiego, mistrzynię narciarstwa, trenerkę i poetkę – na spotkanie z młodzieżą nie trzeba jej było namawiać. Pani Barbara Grocholska-Kurkowiak ma teraz 97 lat, wciąż bujną fryzurę i młodzieńczy uśmiech. Od 1946 roku mieszka w Zakopanem. Mimo świetnej pamięci, o powstaniu nie mogła mówić przez kilka dekad.
Rozmowę dziennikarza (i również poety) – Jacka Sowy z panią Barbarą w sali kina „Tatry” poprzedziła projekcja krótkiego filmu z zasobów Muzeum Powstania Warszawskiego, złożonego ze zdjęć samolotowych wykonanych po kapitulacji stolicy. Obraz morza ruin, zbombardowanych mostów, do szczętu wypalonych ulic – nawet dla dzisiejszych nastolatków był wstrząsający. Cóż dopiero, gdy patrzyła nań osoba, która przeszła i cudem przeżyła powstańczą epopeję…
Urodzona w Falentach pod Warszawą – w rodzinnym majątku matki z domu Czetwertyńskiej, potomkini kresowej arystokracji, młoda Barbara spędzała szczęśliwe dzieciństwo w otoczeniu dziewięciorga rodzeństwa. Jedynym cieniem na tych beztroskich latach kładła się astma, ograniczająca życiową aktywność. Córka przedwojennego pułkownika kawalerii, Adama Remigiusza Grocholskiego, jednego z adiutantów Marszałka, uczestnika kampanii wrześniowej – z wojskowością i etosem służby oswojona była od dziecka. Wybuch wojny oznaczał dla młodej dziewczyny – tak, jak i dla jej braci i kuzynki Grocholskiej – wejście w tajne komplety i konspiracyjną działalność. W konspiracji też odbyła kursy sanitarne.
Gdy Warszawa szykowała się do rozprawy z okupantem, kuzynka wiozła tam 17-letnią Barbarę na ramie roweru. A gdy wybiła Godzina W, jechały już rikszą, wioząc jakiś pakunek – można się domyślać: broń.
Basia Grocholska ps. Kuczarawa (co z rosyjska oznacza kędzierzawą) została sanitariuszką 1 Pułku Szwoleżerów. Z Powiśla przeszła na Mokotów. Pełniąc dyżury w szpitalu Elżbietanek, opiekowała się rannymi i ludźmi z zewnątrz dosłownie zwęglonymi po wybuchach „krów” – ryczących niemieckich pocisków z wielką zawartością fosforu. Mama z młodszym rodzeństwem chroniła się wtedy u zaprzyjaźnionych sióstr w Laskach pod Warszawą. Potem ruszyła do Warszawy, by w epicentrum powstańczych walk, na Starym Mieście, pomagać w szpitalu. Chciała być z mężem w powstaniu, choć nie wiedziała, gdzie są – i on i dzieci. Dzięki jej znajomości niemieckiego, szpital najpierw ocalał. Potem bombardowania zamieniły go w gruzy.
Ojciec, którego rodzina długo już nie widziała, podczas powstania był dowódcą odcinka Mokotów Dolny. Ciężko ranny 25 września, został z ludnością cywilną wyprowadzony poza rejon walk. Z Barbarą na Mokotwie był tylko najstarszy brat. Ojca nie widziała od momentu, kiedy został ciężko postrzelony.
Powstanie już dogorywało, gdy cały pluton Barbary zszedł do kanałów. Wędrówka pod ziemią, w trujących wyziewach, trwała kilkanaście godzin. Tych, którzy padli po drodze, nie było jak wyciągnąć. Jej jakimś cudem udało się wyjść na powierzchnię.
Na rękach najmłodszego brata, który walczył w szarych Szeregach, umarł po postrzale jego dowódca. Najstarszy dostał się do niewoli, a potem trafił do obozu w Niemczech. Tam doczekał wyzwolenia przez Amerykanów. Swoją siostrę odnalazł po latach, gdy głośne się stały jej narciarskie sukcesy. Przyjechał wtedy w miejsce międzynarodowych zawodów, udając Belga, któremu bardzo się spodobała dzielna slalomistka.
A przygoda Barbary z nartami zaczęła się wkrótce po wojnie, gdy przyjechała do Zakopanego, by leczyć astmę i została uczennicą liceum gospodarczego w Kuźnicach. Pierwsze deski, jakie ubrała na nogi, pochodziły z firmy „Zubek”. Sama je szlifowała, ostrzyła, smarowała. Na tych – siermiężnych jeszcze – „zubkach” przyszło jej wkrótce zmierzyć się z europejską czołówką narciarzy. Energiczna, zawsze uśmiechnięta dziewczyna zrobiła to w zapierającym dech stylu. W Akademickich Mistrzostwach Świata wywalczyła trzy medale, na czele ze złotym w zjeździe. Ma na swoim koncie 24 mistrzostwa Polski: w biegu zjazdowym, slalomie gigancie, slalomie specjalnym i kombinacji alpejskiej. W latach pięćdziesiątych dwukrotnie starowała w igrzyskach olimpijskich: w Oslo i w Cortina d’Ampezzo. W tym czasie zaliczyła niezliczoną ilość kontuzji. I „sama nie wie, kiedy” – wyszedłszy za architekta Roberta Kurkowiaka, również zjazdowca, zawodnika WKS Legia, urodziła cztery córki. Wszystkie były narciarkami. Po zakończeniu czynnej kariery nasza mistrzyni oddała się pracy trenerskiej, głównie z uczniami szkół podstawowych.
Pani Barbara jest też poetką – jej „Wiersze zebrane” wyszły drukiem w 2017 roku. O ich przypomnienie postarała się młodzież z nowotarskiego I LO im. S. Goszczyńskiego.
Spotkanie w kinowej sali z tak wspaniałym, gościem, powstańczą bohaterką, znakomitą narciarką i trenerką, doszło do skutku dzięki Grupie Mieszkańców PAMIĘĆ, Grupie Rekonstrukcji Historycznych „Błyskawica”, wsparciu starostwa i miasta. Pani Barbarze dziękowali i składali życzenia starosta Tomasz Hamerski, panie z wydziału promocji Urzędu Miasta i… wzruszona wychowanka, utytułowana biegaczka Katarzyna Maciążek.
O tym, jak zgromadzona w kinie młodzież szkół średnich przeżywała opowieść o życiu pani Barbary, świadczyły cisza i wybuchające co chwilę oklaski. Ta lekcja historii została odrobiona do głębi. Jak – kłaniając się 97-latce – powiedział starosta: – Śpiewać „Sto lat” byłoby nietaktem.
(asz)
Komentarze