Od Bałtyku do Tatr – pokonane ponad 240 kilometrów
Jednej nocy pokonaliśmy ok 30 km... szło się strasznie. Słyszeliśmy dużo odgłosów zwierzyny bo szliśmy lasami, ale jest znacznie przyjemniej niż w upale. Nie do końca wiemy gdzie jesteśmy ale kierujemy się na południe wiec idziemy we właściwym kierunku. Planowaliśmy pokonywać dziennie 30 km niestety w rzeczywistości nie idzie się tak jak palcem po mapie... Wiele refleksji i przemyśleń sprawia że to przejście staje się jak do tej pory największą szkoła życia.

Mimo początkowych trudności Natalia Kotkowska i Artur Modzelewski kontynuują swoją pieszą wyprawę, która rozpoczęła się 25 lipca 2016 roku w Gdańsku na molo w Brzeźnie. Decyzja o kontynuowaniu marszu w godzinach nocnych była strzałem w przysłowiową dziesiątkę. Natalia i Artur nadrobili stracony dystans i w tej chwili znajdują się w okolicach Lubienia Kujawskiego. Ich trasa ze Starogardu Gdańskiego wiodła przez Ciechocinek, Toruń i Włocławek. W obecnej chwili kierują się na Krośniewice i dalej w kierunku Łodzi.
Średnio idziemy po 12 godzin dziennie. Pokonujemy około 30 kilometrów. Wszystko zależy od kondycji. Zarówno naszej jak i psa Akiry, który ma słabsze i lepsze dni. Mam obawy, że nie da rady dojść z nami aż na Giewont – mówi Natalia Kotkowska. Jeśli będzie trzeba – moja rodzina odbierze go z trasy i pojedzie do domu.
Podczas wędrówki bywają sytuacje tragikomiczne – mówi Natalia Kotkowska. Za każdym razem, w trakcie noclegu w lesie, tuż przed zaśnięciem w namiocie dochodziły do nas odgłosy zwierząt, łamania gałęzi, burzy, wiatru, deszczu. Za każdym razem zastanawialiśmy się co to jest. Do momentu kiedy ogarniał nas sen… Jeden szczek Akiry i zaczynało się nadsłuchiwanie. Należy dodać że ostatnie noce i dnie spędzaliśmy z dala od cywilizacji- w dużym lesie i gęstwinach. Tuż przed zaśnięciem usłyszeliśmy kroki które łamały gałęzie pod takim naciskiem jakby szedł duży silny mężczyzna a kroki były coraz bliżej. Nawet Akira był niespokojny ale nie szczekał. Podejrzewaliśmy najpierw dużego ciężkiego dzika jednak kroki były długie.. Jeleń – to na pewno jeleń bo widzieliśmy świeże ślady jeleni tuż przed rozbiciem. Ale wydawały się za duże jak na jelenia. Na koniec Artur dodał: Dobrze że to jeleń a nie łoś bo łosie bywają bardzo terytorialne i mogą zaatakować na swoim terenie. Z tą myślą zasnęliśmy. Budził nas tylko co chwile groźny szczek Akiry.
Następnego dnia kiedy szliśmy dalej zobaczyliśmy tablicę na której była informacja że to… właśnie teren łosi. W tym przypadku możemy tylko powiedzieć że czasem niewiedza jest błogosławieństwem.
tekst MSX
fot. Natalia Kotkowska
Komentarze