Dzioboniowe „zywobycie” w interpretacji Stanisław Jaskułki – aktorski majstersztyk
NOWY TARG. Mocno w historię miasta wpisana aula „Sokoła” na krótki czas wróciła do dawnej świetności. Tu, gdzie w Międzywojniu działał Teatr Włościański, śpiewał Chór Ludowy, odbywały się rauty i dobroczynne bale – teraz odbył się poetycki spektakl. W genialnej aktorskiej interpretacji Stanisława Jaskułki ożyła poezja śp. Romana Dziobonia, dla swoich ujka Romka.

Spektakl nosił tytuł „O cłekowym zywobyciu, jakie było, jest i będzie”, a wiersze do recytacji wybierała prof. Anna Mlekodaj. Jedna jego odsłona gościła na scenie ludźmierskiego Instytutu Dziedzictwa Niematerialnego Ludów Karpackich, a druga – właśnie na deskach w auli nowotarskiego „Sokoła”. Przedsięwzięcie wsparły Starostwo Powiatowe i Miasto Nowy Targ, a wszystko obyło się według reżyserskiego zamysłu Marcina Kudasika, z udziałem dziewczęcej grupy śpiewaczej „Śwarnych”.
o tym, że wieczór z Dzioboniową poezją był tak klimatyczny i tak chwytał za serce, stanowiła i scenografia – budowana na tle pejzażu miasta z perspektywy cmentarnego wzgórza. Było tak, jakby ktoś wprowadził nas przez szerokie wrota w obejście gazdówki sprzed wieku. Na starych deskach, na fragmentach kosora wisiały grabie, kosy, cepy, radła, chomąta. W roztrzepanym pod nogami sianie stały osie wozu, bańki na mleko, cebrzyki. Nie mogło braknąć i prostej ławki, która wieczorną porą dawała wytchnienie strudzonym nogom, a domownicy i sąsiedzi przysiadali na niej, by pogwarzyć. Cała ta rekwizytornia na co dzień kryje się w potężnych piwnicach „Sokoła”, często służąc „Śwarnym” do inscenizacji. Tym razem przydało się bardzo wiele z tych uzbieranych po Podhalu pamiątek. Reszty dokonała gra świateł – w tonacji świtu, południa, popołudnia, zmierzchu.
Stanisław Jaskułka – aktor tak charakterystyczny, że mógłby grać i Jana Krzeptowskiego Sabałę – dał w tym spektaklu popis nie tylko swoich możliwości. Użył bowiem aktorskiego warsztatu, żeby wydobyć, wypowiedzieć mową wiązaną to, co i w nim samym tkwi od dziecięcych lat. Dobre wino musi dojrzeć, tak też interpretator pewnie nie byłby tak przekonujący, szczery, taki „swój”, gdyby nie dojrzał do mądrości, jaką autor wierszy miał już w siwych latach.
Opanowanie utworów, które złożyły się nad ponad godzinny repertuar, musiało zająć sporo czasu, natomiast tym razem aktor w rolę wchodzić nie musiał. To w smoking czasem się przebiera, a Dzioboniowa poezja leżała na nim jak własna skóra. Gdyby nie był stąd – skąd by znał intonację niespiesznych pogwarek u płota i tembr pokrzykiwań na śpiochów… Skąd by wiedział, jak zrobić, żeby „ujkanie” rozlegało się daleko? I jak by znalazł pokorny ton modlitwy, z którą, ściskając zdjęty kapelusz, staje góral przed Najwyższym? A wszystko bez mikrofonu! Byłby to zresztą dla takiej konfesyjnej poezji sprzęt niestosowny.
W wierszach snuły się wspomnienia z rodzinnego domu, z dziecięcych i chłopięcych lat, z uganiania po Gorcach, zauroczeń światem. Wracały obrazy, zapachy, uczucia świeże jak wiosenna łąka. I przepływały myśli o mijaniu, odchodzeniu, o tym, co życiu jest warte zachodu, a co tylko głupstwem i pychą.
Publiczność słuchała jak zaczarowana, choć pewnie nie każdy wszystko rozumiał – zwłaszcza to, co się mówi stłumionym głosem, bo akurat sprawa z Panem Bogiem.
Za fantastyczny, głęboki spektakl dziękowali jego twórcom krewni Romana Dziobonia, burmistrz Grzegorz Watycha, wicestarosta Robert Furca.
Zmarły w październiku 2021 roku Roman Dzioboń to już dziś klasyk podhalańskiej poezji i postać mocno wpisana w charakter miasta: dentysta, poeta, dumac, niestrudzony kolarz, narciarz, górski wędrowiec, miłośnik przyrody z franciszkańskiego ducha. Przyszedł na świat w rodzinie nowotarskiego szewca. Gniazdo rodowe znajdowało się przy ul. Długiej. Dopiero później, po powrocie z wojennych frontów i z Ameryki, ojciec wybudował chałupę „na Meksyku”. Matka osierociła go, gdy miał 7 lat.
Po szkole, choć przejawiał humanistyczne zdolności, poszedł do wojska, następnie do Szkoły Lotniczej w Dęblinie. Ostatecznie jednak ukończył stomatologię w krakowskiej Akademii Medycznej. Kiedy nakaz pracy skierował go do Ustrzyk, nie podporządkował się, tylko wrócił, nie wyobrażając sobie życia poza Podhalem. W ośrodku zdrowia w Szaflarach przepracował 42 lata. W sumie tych lat pracy uzbierało mu się prawie 60. A jako dentysta poznał mnóstwo Podhalan.
Przewędrował wszystkie polskie pasma górskie. A rodzinne Gorce kochał miłością szczególną. Poza pracą zawodową – udzielał się w Związku Podhalan, którego Honorowym Członkostwem został obdarzony w 1993 roku. Cieszył się też Medalem „Za Szczególne zasługi dla Miasta Nowego Targu”, a i sam zasiadał w Kapitule Honorowej. Jurorował konkursom recytatorskim i poetyckim, odbywał mnóstwo spotkań – z uczniami, seniorami – był zapraszany na wieczorki autorskie, gdzie błyszczał gawędziarskim zmysłem.
Poetycko debiutował na łamach „Podhalanki” w 1983 roku. Przez lata kolekcja tomików, nawet grubszych tomów poezji i prozy powiększała się imponująco: debiutancki „Gazdówka w Mieście” 1990, potem kolejne – obszerne „Wiersze” 1997, „W gałęziach śpiewam” 2002, prozatorski i wspomnieniowy „Mój nowotarski niepamiętnik” z kontynuacją w drugim tomie „Bywało rozmaicie” 2003; „Paciorki ziemią pachnące” 2004, zbiorek wierszy religijnych oraz „Pory roku z Katarzyną 2008, pisane do kolejnych numerów parafialnego miesięcznika „U świętej Katarzyny”. W 2009 roku, nakładem Burmistrza, wyszły „Wszystkie pory życia”, następnie rabczańskie Wydawnictwo „Zachylina” dr hab. Anny Mlekodaj wypuściło 90-stronicową pozycję „Ty ino idź”. Niestrudzony w tworzeniu, wciąż zbierał wiersze do kolejnego tomu. Pisał i w podhalańskiej gwarze, i literacką polszczyzną. Cechą jego stylu stały się „schodki” nadające dynamiki frazom wierszy.
Dożył 89 lat.
(asz)
Komentarze