Benefis prof. Stanisława Hodorowicza – odblask życia bogatego
NOWY TARG. Wydarzeniem weekendu stał się okazały benefis prof. Stanisława Hodorowicza w murach „Podhalanki”, której fundamenty kładł swoją determinacją, sercem i wiedzą, a o jej rozwój zabiegał, rektorując uczelni przez 11 lat.
W tym roku świętowanie 20-lecia Podhalańskiej Wyższej zbiega się z 80-tymi urodzinami szacownego benefisanta. Hołd człowiekowi-instytucji podczas tego benefisu, w auli na Kokoszkowie, oddawały różne światy: jego rodzimy góralski, bukowiański; świat nauki i krakowskiej Almae Matris, społeczność Podhalańskiej Państwowej Wyższej Uczelni Zawodowej (pewnie wkrótce Akademii); ludzie samorządu, ludzie polityki, duchowieństwo, grono regionalistów skupionych przy Związku Podhalan, wreszcie rozmiłowana w góralszczyźnie młodzież.
Benefis – w urokliwej i symbolicznej scenografii – zmyślnie zaaranżowany, podzielony na cztery etapy życia, rozciągnął się do kilku godzin i bogaty był we wzruszenia, zadumę; ozłocony urodą podhalańskiej kultury. Skrzył się od dowcipnych anegdot i cytatów, ale też niósł refleksję o naszej teraźniejszości.
– Benefisy są elementem akademickości – mówił, witając jubilata, rektor PPUZ, dr hab. Robert Włodarczyk, wdzięczny swojemu poprzednikowi za to, że 20 lat temu, mimo różnych trudności i oporów, jakie napotykał, pomógł on nadać kształt edukacyjnym aspiracjom regionu i jak solidne podwaliny położył pod dzisiejszy status uczelni.
– To mogą zrobić jedynie wyjątkowi ludzie – zaznaczał rektor. – Zauważyłem w tobie ogromny potencjał stratega i poszukiwacza.
Prowadzenie benefisu zostało oddane w ręce takich osobistości Podtatrza jak Helena Buńda i Andrzej Skupień. Zamysł fabularny polegał na dobywaniu ze skrzyni wspomnień kolejnych rekwizytów znaczących kolejne etapy żywobycia: a to „flincicki”, pasa, myśliwskich trofeów; a to laboratoryjnych próbówek i kryształów. Chodzi wszak o kogoś od urodzenia naznaczonego pasjami, które ciągnęły go w różne strony. Uosabiały to babki: stateczna i nabożna Haźbieta Hodorowicz ze strony ojca i Bronisława Konieczna Dziadońka ze zbójnickiego rodu – ze strony matki.
– Idąc na wesele, za jedną cholewką miała nóż, za drugą pistolet – wspominał profesor-jubilat swoją babkę po kądzieli, artystkę skrzypiec, która wychowała cały zastęp znakomitych bukowiańskich prymistów.
W małym Stasiu przez szkolne lata zdawała się brać górę natura właśnie zbójnicka – z kolegami ganiał za piłką, udało mu się nawet trafić w okno kościoła. Jako podrostek już się wyprawiał „poza bucki, poza chraść”, na słowacką stronę, bo ciągnęła go „polowacka”. Nie stronił i od bitki. Ale ważne, że ojciec był zdeterminowany do kształcenia syna. Jeśli jeszcze w dzieciństwie proboszcz widział w nim przyszłego księdza, tak w młodzieńczych latach rodzina liczyła, że zostanie medykiem albo prawnikiem. W palestranckim gronie młody Hodorowicz – już wtedy przekonany, że „prowda u zbójnika” – jednak się nie widział. Rozbudzone jeszcze w zakopiańskim liceum zainteresowania pociągnęły go ku chemii. Reszty dokonali opatrznościowo postawieni na jego drodze nauczyciele-mistrzowie.
Bukowiańskie lata – wspominane z pomocą ziomków i zawołanych regionalistów – Stanisława Łukaszczyka „Kołoca” oraz Bartka Koszarka, były jedynym okresem życia, o którym zacny jubilat mówił gwarą. Było i o Honorowych Zbójnikach, i o Wierchowych Orlicach. Szczerze wzruszyły jubilata niespodzianki ze strony utalentowanej rodziny, wyśpiewana zdalnie aria operowej gwiazdy Agnieszki Kuk, życzenia od władz gminy i oczywiście bukowiańskie kwiatuszki, czyli „Mali Wiyrchowianie” z uroczym występem.
Z większą już powagą, choć też nie bez poczucia humoru, o okresie życia związanym z Uniwersytetem Jagiellońskim, działalnością naukową, akademicką i społeczną oraz rozmawiał benefisant ze Stasią Trebunią-Staszel, wyjątkowo zaangażowaną i kreatywną regionalistką, dyrektorką Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej UJ. Razem zasiadają oni w radach naukowych i Związku Podhalan, i Almanachu Nowotarskiego. Uniwersyteckie lata to czas dochodzenia do tytułu profesora nauk chemicznych, stanowisk kierownika Zakładu Krystalochemii i Krystalofizyki na Wydziale Chemii, wreszcie funkcji prorektora Uniwersytetu Jagiellońskiego ds. badań, członkostwa komisji opiniującej kandydatury do Nagrody Nobla w dziedzinie chemii. Prof. Hodorowicz przewodniczył też Radzie Fundacji dla Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Na kolejnym etapie słynnego już w Polsce i świecie bukowianina odcisnęła piętno „Podhalanka” – tworzona jako wyraz woli lokalnych środowisk, z błogosławieństwem i pomocą kard. Macharskiego, ale głównie, jak wyznał jubilat… z zazdrości, że wyższe szkoły zawodowe miały już i Tarnów, i Nowy Sącz. O tym czasie rozmawiali z profesorem kanclerz „Podhalanki”, były wicemarszałkiem Małopolski Andrzej Sasuła i Bianka Godlewską-Dzioboń – wieloletnia współpracownica, teraz prorektorka ds. współpracy i projektów uczelni. Pierwszy i najdłużej panujący rektor dał solidny fundament pod rozwój ośrodka akademickiego, pokazał, jak powinna wyglądać współpraca z samorządami i wszystkimi grupami, które tworzą lokalne środowisko.
Wykładowczyni uczelni, dr hab. Anna Mlekodaj, orędowniczce i animatorce edukacji regionalnej, autorce książek i opracowań – przyszło mówić z benefisantem o okresie najtrudniejszym – teraźniejszości. Surowa ocena polskiej rzeczywistości w ustach b. senatora Platformy połączyła się z nadzieją, że „(..) młodzi mniej będą głupi od starych. I moralnie więcej warci”.
Wcześniej podał profesor swoją definicję wolności: – Jak najwięcej mieć – oczywiście nie tylko w sensie materialnym, a jak najmniej musieć.
Usadzony na powlekanym szmaragdowym pluszem fotelu benefisant garnitur zmieniał na góralski serdak, a serdak z powrotem na oficjalny „ancug”. Ale – bez względu na odzienie i używalność gwary lub literackiej polszczyzny – wciąż był tym samym człowiekiem: zakorzenionym w tradycji i obywatelem świata jednocześnie, bystrym obserwatorem i analitykiem przemian rzeczywistości, wzorem szacunku oraz życzliwego podejścia do każdego człowieka, z którym go los zetknął. A to ogromna przeciwwaga dla zalewającej nas fali obojętności, pośpiechu, lekceważenia.
Miała benefisowa uroczystość i swój muzyczno-taneczny góralski komponent. Zarówno „Mali Wiyrchowienie”, Jasiek Karpiel-Bułecka grający od serca na starodawnych instrumentach, śpiewające dziewczęta z „Młodego Podhala” jak i cały zespół – pokazali klasę.
A sam jubilat – prócz tego, ile powiedział, odpowiadając na pytania, musiał się jeszcze wykazać nielichą kondycją, przyjmując życzenia, podziękowania, gratulacje od bardzo długiej kolejki przyjaciół z różnych światów. Jak je w sobie łączy i godzi – tego niech się uczą od profesora-górala inni.
Pamiętajmy, że prócz publikacji branżowych, jubilat stworzył obszerny „Słownik gwary górali Skalnego Podhala”, spisał „Podholańskie godki, porzekadła i pogwarki”, doprowadził do wydania „Dumacek, czyli myśli po góralsku danych” i „Podhalańców myśli wyszukanych”.
„Żyje się tylko raz, ale jeśli żyje się dobrze, ten raz wystarczy” takie motto autorstwa Joe E. Lewisa zdobiło zaproszenie na benefis. Bohater tego święta pokazuje nam wciąż, jak w różnych doświadczeniach i okolicznościach można żyć pięknie, mądrze, „na bogato”; jak trwać przy wartościach i nie tracić nadziei.
(asz)
Komentarze