10 milionów na koncie Kamilki! Szał radości, cud spełniony (z dużą galerią)
NOWY TARG. Kwota zbierana na terapię genowa dla dotkniętej rdzeniowym zanikiem mięśni Kamilki Gil dziś przekroczyła magiczną granicę 10 milionów zł. Nabierająca coraz większego tempa akcja pozwalała się tego spodziewać. Wyścig z czasem jest wygrany. Absolutną niespodzianką dla trzylatki i jej rodziny stało się natomiast to, co kilkuset osobowy tłum wolontariuszy i „aniołów Kamilki” zgotował jej wieczorem.

To był szał radości, prawdziwa fiesta, która zaczęła się na placu Evry, a zakończyła przed blokiem, gdzie Kamilka mieszka wraz rodzicami i bratem bliźniakiem Sebastianem. Za pawilonami handlowymi zgromadziły się strażackie wozy, motocykle, grupki ludzi z zielonymi balonikami w rękach. Byli starsi, młodsi i ci jeszcze w wózkach; byli strażacy, policjanci, ratownicy medyczni, motocykliści, młodzież z OSP, koła gospodyń. Przyjechał i wójt Szaflar, skąd pochodzi tata Kamilki.
Gdy to zgromadzenie ruszyło z placu przed blok, dźwięk klaksonów mieszał się z okrzykami: – Mamy to!!! – Udało się!!! Sąsiedzi Kamilki musieli być mocno zdziwieni, gdy na osiedlowej uliczce w wieczornym zmroku rozbrzmiało „Sto lat!”. Królowa całego zamieszania szybko jednak pojawiła się w oknie na rękach mamy. Mimo totalnego zaskoczenia, akcja była szybka: sweterek, czapeczka i… triumfalne wyjście z klatki. Nie było nawet czasu na ubieranie bucików – do wiwatujących ludzi trzyletnia królowa „zeszła” w skarpetkach.
Strzelił szampan, ale łzy wzruszenia lały się już wcześniej. Nawet ratownikom zaprawionym w różnych bojach. Zaczęły się uściski, dziękowania, w ruch poszły przyniesione przez kibiców Kamilki gadżety: duży biały miś, balon-miś, złoty napis KAMILKA z dmuchanych liter, zielono-biały bukiet od ratowników medycznych, sztuczne ognie, portrecik z autografami. A wolontariusze byli oczywiście w koszulkach Misi-Kamisi. Koronę trudno było w tym zamęcie przypiąć do czapeczki, ale udało się. Jak cała ta fantastyczna akcja.
Dla mamy, Kamilki, Zuzanny, wystąpienia przed mikrofonem to już chleb powszedni – tyle razy trzeba było prosić… Ale teraz można już było dziękować – za cud empatii, ogrom wsparcia i pomocy.
Zielone baloniki frunęły w niebo.
Liderzy i koordynatorzy zbiórki – Ewelina Walkosz i Grzegorz Krzystyniak – nie mogli ochłonąć z emocji i wzruszenia. Wszak akcja rozpoczęta w lutym zatoczyła tak szerokie kręgi, że objęła całą Polskę. To było prawdziwe pospolite ruszenie, wyścig z czasem, ocean poświęceń i szlachetnych gestów, całe mnóstwo pomysłów, inicjatyw, nieustannych imprez, meczów, licytacji, zbiórek odzieży, pieczenia ciast. W ostatniej turze licytowano dla Kamilki nawet… dwa konie.
Teraz, żeby dostać upragniony przez rodzinę „najdroższy lek świata”, szwajcarski specyfik „Zolgensma”, Kamilka będzie musiała przejść dwutygodniową kwarantannę – już w Lublinie, bo lek (w tamtejszym szpitalu klinicznym) poda pani doktor, która kwalifikowała dziewczynkę do terapii genowej. Ale musi być pewność, że mała pacjentka nie ma żadnej infekcji. Dlatego w Lublinie przez dwa tygodnie będzie mieszkać tylko z mamą. Wolontariusze już poszukują lokum blisko szpitala. Po podaniu „Zolgensma” – obserwacja i kolejna kwarantanna. Ale potem – już tylko rehabilitacja. O tyle krótsza i łatwiejsza, że Kamilka cały czas była rehabilitowana i poddawana zabiegom odżywiającym wiotczejące mięśnie.
Podczas wieczornej fiesty przed blokiem Kamilka przechodziła z ramion w inne ramiona. Była uśmiechnięta, jakby rozumiała sens tego głośnego zamieszania. Do mikrofonu miała powiedzieć: ” – Dziękuję!”. Powiedziała: ” – Mama!”.
Po uwieńczonej sukcesem zbiórce najbliższym i „aniołom Kamilki” marzy się kolejny cud – żeby można z nią było pójść na spacer.
(asz)
Komentarze