Romanowi Dzioboniowi – pokłoniły się góralskie sztandary
NOWY TARG. Jednak nie dał mu Wszechmogący piątej pory roku (bo każda z czterech była za piękna) na umieranie, jak o to prosił w wierszu… Pożegnany na nowotarskim cmentarzu Roman Dzioboń przejdzie do legendy Podhala. A zostawił nam z siebie tyle serca, poezji, mądrości, życzliwego uśmiechu, że starczy dla pokoleń.

Dosłownie chwilę temu ten i ów spotkał go na ulicy, widział na rowerze, witał się z nim, pogwarzył, bo Ujek Romek przecież nikogo nie minął bez słowa – byłoby to sprzeczne jego naturą. Tyle razy powtarzał, że nowoźnijse jest spotkanie…
Kiedy w przepiękny, lipcowy dzień zjechali się ze wszech stron poeci na III Rogoźnicką Watrę, przybył i on – w kapeluszu „z kostkami”, w gazdowskiej kapocie. Kiedy inni, ucieszeni tym zlotem, po kolei czytali swoje wiersze, on wstał i zaczął czytać opowiadanie Tetmajera – o tym, jak żegnał się z tym światem Jakub Zych, gazda nie byle jaki. Rozgwar wtedy nagle umilkł, bo czuć się dało, że słowami Kuby Zycha klasyk podhalańskiej poezji mówi o sobie samym. Były w tym jakiś spokój i dostojeństwo. Owszem, był żal, ale były też godność odchodzenia i wdzięczność za całe żywobycie.
Nie każdemu z nas będzie dane do ostatnich dni zachować taką żywość umysłu, pamięć, ciekawość świata, życzliwe zainteresowanie drugim człowiekiem. A przesłaniem Romana Dziobonia była jego postawa. Taki wzór nam zostawił nowotarski dentysta, poeta, dumac, niestrudzony kolarz, narciarz, górski wędrowiec, miłośnik przyrody z franciszkańskiego ducha – nie moralistykę, ale własny przykład.
Dożył 89 lat. Żadnego ze swoich „roków” nie roztyrmanił. Chciał i umiał dzielić się z innymi swoją życiową mądrością, przemyśleniami, ale i całym pięknem, którym podczas swoich wędrówek nasycił duszę. Był przyjacielem mnóstwa osób – od profesorów i hierarchów, przez śp. ks. Tischnera, po gazdów i pasterzy.
Jeszcze tak niedawno spisał swój „Dekalog 85 plus”. A pierwsze Dzioboniowe przykazanie brzmiało: „Chwal się tym, coś zrobił dla drugiego człowieka”.
Ponieważ wiek i wewnętrzna wolność dawały mu już prawo do wszystkiego, zwykł mówić: – Czego moja dusza na starość nie cierpi, to głupoty. A dotyczyło bardzo różnych spraw: polityki, biurokracji, religijnej hipokryzji, postawy części medyków, wycinki drzew.
Na zło, głupotę, obojętność świata; na pamięć chorób, nieszczęść, śmierci bliskich osób – miał jeden kojący balsam: uśmiech. Nawet, gdyby miał to być uśmiech przez łzy. I serdeczne pozdrowienie dla każdej napotkanej spotkanej na rowerze czy na nartach osoby. Wtedy nieznajomy stawał się znajomym.
Roman Dzioboń przyszedł na świat w rodzinie nowotarskiego szewca, jako najmłodszy brat pięciu sióstr. Matka pochodziła z Ziaciów. Gniazdo rodowe znajdowało się przy ul. Długiej. Dopiero później, po powrocie z wojennych frontów i z Ameryki, ojciec wybudował chałupę „na Meksyku”. Matka osierociła go, gdy miał 7 lat.
O tych latach tak napisał wiele później w wierszu „Wspomnienia”
Roki dziecinne, głodne i zimne
i wóniejące baranim gnojem
sianem i dymem z naci grulanyj
Gorcańskie pyrci
z młodościom hyrnom
i partyzanckie pieśnicki
Watry jorzące, serca gorące
dziywcenta trudne – nad wodom
miyłość tatrzańsko
z hrubym warkocem
jedynom w świecie urodom
Tatry strzeliste, Gorce lesiste
na psiorce spanie
plecoki ciynzkie i woda w źródle
i wyndrówanie
Zachód słoneczka w mróz trzaskajęcy
za Babiom Górom
i nart skrzypienie po lodośryni
jazda włókami cy furom
Sycko mom w ocaf, w sercu
i w nuku
to syćko – to zycie moje
to syćko – furt za mnom chodzi
a jo już ustoł i stoje…
Po szkole, choć przejawiał humanistyczne zdolności, poszedł do wojska, następnie do Szkoły Lotniczej w Dęblinie. Ostatecznie jednak ukończył stomatologię w krakowskiej Akademii Medycznej. Kiedy nakaz pracy skierował go do Ustrzyk, nie podporządkował się, tylko wrócił, nie wyobrażając sobie życia poza Podhalem. W ośrodku zdrowia w Szaflarach przepracował 42 lata. W sumie tych lat pracy uzbierało mu się prawie 60. A jako dentysta poznał mnóstwo Podhalan.
Przewędrował wszystkie polskie pasma górskie. A rodzinne Gorce kochał miłością szczególną. Gorczański las grał mu najpiękniejszą symfonię.
Poza pracą zawodową – udzielał się w Związku Podhalan, którego Honorowym Członkostwem został obdarzony w 1993 roku. Cieszył się też Medalem „Za Szczególne zasługi dla Miasta Nowego Targu”, a i sam zasiadał w Kapitule Honorowej. Jurorował konkursom recytatorskim i poetyckim, odbywał mnóstwo spotkań – z uczniami, seniorami – był zapraszany na wieczorki autorskie, gdzie błyszczał gawędziarskim zmysłem.
Poetycko debiutował na łamach „Podhalanki” w 1983 roku. Przez lata kolekcja tomików – ba, nawet grubszych tomów poezji i prozy (debiutancki „Gazdówka w Mieście” wydany przez Oficynę Podhalańską Kraków 1990, potem kolejne – obszerne „Wiersze” (Drukarnia UJ „Secesja” Kraków 1997), „W gałęziach śpiewam” (Wydawnictwo „Miniatura” Kraków 2002), prozatorski i wspomnieniowy „Mój nowotarski niepamiętnik” z kontynuacją w drugim tomie „Bywało rozmaicie” (Wydawnictwo „Miniatura” Kraków 2003); „Paciorki ziemią pachnące” (Wydawnictwo „Miniatura” Kraków 2004), zbiorek wierszy religijnych oraz „Pory roku z Katarzyną (Wydawnictwo „Miniatura” Kraków 2008), pisane do kolejnych numerów parafialnego miesięcznika „U świętej Katarzyny” (od grudnia 1993 do 2008 r.) – powiększyła się imponująco. W 2009 roku, nakładem Biurmistrza, wyszły „Wszystkie pory życia”, następnie rabczańskie Wydawnictwo „Zachylina” dr hab. Anny Mlekodaj wypuściło 90-stronicową pozycję „Ty ino idź”. Niestrudzony w tworzeniu, wciąż zbierał wiersze do kolejnego tomu.
Pisał i w podhalańskiej gwarze, i literacką polszczyzną. Cechą jego stylu stały się „schodki” nadające dynamiki frazom wierszy.
Chadzał również tropem różnych lokalnych przekazów, docierał do ludzi, gromadził relacje, świadectwa i zdjęcia. Sam też je z pasją wykonywał, oczarowany cudem natury. Archiwum, które po nim zostało, zapewne jest przebogate.
Na starym cmentarzu, po żałobnej Mszy, razem z rodziną żegnał Ujka Romka tłum przyjaciół, władze Związku Podhalan, władze Miasta, władze Szaflarskiej gminy, serdecznie zbratani z nim poeci. Zdałoby się – cały góralski świat. Nutę „Krywania” wywiodła nad grobem muzyka.
Jeszcze w ścianach legendarnego kościółka wiersz Romana Dziobonia czytała Wanda-Szado-Kudasikowa, a Anna Mlekodaj oddała mu hołd wzruszającym słowem:
(…) My zostaliśmy jeszcze, ale dzięki Tobie potrafimy inaczej patrzeć na świat. Dałeś nam jakiś „krusek światła”, jak to mówi poetka z Białki I ten „krusek światła” jest już na stałe wmontowany w naszych sercach. Pokazałeś nam, jak da się żyć życiem, którego się nie odkłada ab ok, życiem, w którym zawsze na czymś zależy, w którym trzeba wojować, w którym trzeba walczyć, w którym się trzeba nie godzić na bylejakość, na kłamstwo. Takie tylko życie ma sens. Będziemy próbowali Cię w tym naśladować. Drogi Romku, Ty już zwyciężyłeś czas, my jeszcze walczymy.
Kto będzie teraz czytał „Wszystkie pory życia”, jego uwadze nie ujdzie wiersz „Bocccie” – bo jest to ostatnia wola „miastowego” górala:
Kie mie kiesi bedziecie
dzieci
do truchły sproscać
hej, wiyra – boccie
ze całe góralskie odzionko
mo na mnie – na wiecność
zostać!
Portki mi wdziyjcie
bukowe
nief poskiym trzymiom się rzyci
kosule oblyccie biołom
nief spinka
pod garłym sie świyci
Wroźcie mi w kiesyń
fajecke
roboty ratułoskiyj
cobyf se jesce zakurzył
nim stanym
na Sądzie Boskim
Kyrpcami pyrci przedeptom
co wiedom
bez Mlycnóm Dróge
syjmiym grzecnie kapelus
kie stanym
przed Gazdóm –
Bogiym.
A za to, jakim był człowiekiem w całym swoim niekrótkim żywocie – Najwyższy Gazda odda mu miarą dobrą, natłoczoną, utrzęsioną.
(asz)
Fot. asz i z archiwum Marcina Jagły
Komentarze