Dla owczarskiej branży – ratunek w interwencyjnych skupach
PODHALE. Ta Wielkanoc była pierwszą, kiedy jagnięcy przychówek przed świętami nie wyjechał do Włoch. Na Podhalu może zostać ok. 20 tys. sztuk jagniąt. Hodowcy upatrują ratunku w skupach interwencyjnych. Jeśli nie wchłonie tego żywca lokalny rynek, hodowcy staną przed sytuacją, z jaką nie mierzyli się jeszcze nigdy.
– Ja rozpoczynałem eksport w latach osiemdziesiątych – Jan Janczy, dyrektor biura Regionalnego Związku Hodowców Owiec i Kóz w Nowym Targu. – Był Czarnobyl i były różne zdarzenia, ale takiego roku jak ten nie pamiętam… Ubiegły rok już był już ciężki, bo przez protest „zielonych” jagnięta były ubijane na Słowacji. Mimo wszystko poszło ich do Włoch 6 tysięcy. W tym roku – przez epidemię – nie wyjechał ani jeden transport. Jeśli tak dalej będzie, to oznacza tragedię dla Podhala. Nie chodzi już tyle o te owce i jagnięta, ale o kulturę, turystykę. Kiedy Podhale zarośnie, to i turyści nie będą tu przyjeżdżać.
Teoretycznie krajowy rynek mógłby spokojnie wchłonąć taką ilość młodego mięsa, ale jagnięcina wciąż jeszcze zbyt rzadko gości na naszym stole. I bynajmniej nie przez brak zdrowotnych oraz smakowych walorów.
– Przepisy weterynaryjne powodują, że ta jagnięcina jest za droga w sklepie – mówi dyrektor Janczy. – My w tej chwili występujemy przez marszałka województwa do ministra rolnictwa Jana Ardanowskiego o skup interwencyjny. W województwie są chłodnie, gdzie można by mięso przechować i potem w miarę potrzeb rozprowadzać po sklepach, a nie sprowadzać go z innych państw europejskich, a nawet z Nowej Zelandii. Myślę, że minister powinien się do tego przychylić, bo w ubiegłym roku co miesiąc były spotkania mające pomóc rolnictwu na Podhalu. Dzisiaj jest właśnie ten czas, bo jeśli nie pomoże, to za rok już nie będzie komu pomagać.
Wiosnę w podgórskim regionie trudno sobie wyobrazić bez tradycyjnego Święta Bacowskiego w ludźmierskim Sanktuarium, ale i bez tej barwnej uroczystości końcem kwietnia lub początkiem maja – w zależności od pogody – stada muszą ruszyć na wypas. Tymczasem zatrzymanie turystyki dla baców i hodowców oznacza kolejny dramat – brak zbytu na owcze produkty.
– Skoro jagnięta nie pójdą do sprzedaży, to wielu baców rozważa dzisiaj pójście z jagniętami na bacówkę – rozeznał już szef biura Regionalnego Związku. – Tam matki by te jagnięta dokarmiały, one by przebierały na wadze i później można by też ten towar w ramach skupów interwencyjnych sprzedać. Decyzja powinna zapaść jak najszybciej, a skupy można prowadzić stopniowo, przez lato.
Takie działania marszałka, związane z magazynowaniem i zbytem jagnięciny, posłużyłyby też promowaniu Podhala jako regionu owczarskiego. Rozmowy z ministrem rolnictwa co prawda przed świętami przerwała jego kwarantanna, ale marszałek województwa jest w ciągłym kontakcie z szefem resortu.
Zanim jednak takie interwencyjne skupy się rozpoczną, zagrożony zbyt mógłby trochę podratować prowadzony przez samych hodowców ubój gospodarczy.
– Tutaj minister poszedł już półkrokiem do przodu, bo hodowcy mogą sobie ubijać na własne potrzeby – przyznaje Jan Janczy. – Na pewno żaden z nich nie będzie się znęcał nad jagnięciem i zrobi to nawet lepiej niż ubojnia. Dlatego dla mnie kolejnym krokiem powinno być dopuszczenie do rozprowadzania mięsa – jeśli już nie przez obce osoby, to rodzinę – i żeby tych gości, którzy na Podhalu korzystają z agroturystyki, również częstował jagnięciną.
Na razie jednak i turystyka, i agroturystyka pozostają w uśpieniu, a Święta Bacowskie możemy tylko wspominać. Owce z zagród wyjść muszą, lecz hodowcy i bacowie nie odetchną z ulgą, dopóki na ministerialnym szczeblu nie zapadną kluczowe decyzje.
(asz)
Komentarze