Było ich kilkadziesiąt, zostały tylko trzy. Ostatnie kioski w Nowym Targu
Jeszcze 20 lat temu były stałym elementem pejzażu każdego miasta, a w samym Nowym Targu było ich kilkadziesiąt. Kioski „Ruchu” stały niemal na każdym rogu, kupowano w nich wszystko: od papierosów, prasy i pocztówek po szampon do włosów, papier toaletowy, czy zabawki. Były najpopularniejszymi punktami sprzedaży, świetnie zaopatrzonymi w wiele artykułów codziennego użytku. Dziś w całym mieście przetrwały jedynie trzy, czyli tyle, ile w latach świetności działało tylko w obrębie rynku. W dodatku, wkrótce prawdopodobnie zniknie kolejny – punkt przy Alejach Tysiąclecia został wystawiony na sprzedaż.

Kiosk „z autobusami w tle” – najstarszy w mieście
Nowotarskie kioski to rodzinne biznesy z wieloletnią tradycją. Choć nadal potocznie nazywa się je „kioskami 'Ruchu'”, żaden od dawna nie należy do tej sieci. Wszystkie prowadzone są przez kobiety, będące mieszkankami miasta.
Najstarszy jest punkt obok przystanku MZK od północnej strony rynku – to kiosk, który funkcjonuje nieprzerwanie od prawie sześćdziesięciu lat, a od blisko trzydziestu zajmuje się nim pani Anna. Jest już na emeryturze i teoretycznie nie musiałaby pracować, ale, jak mówi, woli „wyjść do ludzi, niż siedzieć w domu”. Twierdzi, że obecnie z prowadzenia kiosku nie da się wyżyć. Kiedyś było inaczej.
Początki kiosku sięgają połowy lat 60-tych. Dziadek pani Anny, jako inwalida wojenny otrzymał go w ajencję. Kiosk prowadził razem z żoną, potem interes przejęła ich córka, a od 1993 roku – wnuczka. To zajęcie dobre dla „rannych ptaszków” – aby spokojnie przyjąć i poukładać gazety, pani Anna musi być w pracy już o 5.30. Kiedy są święta i kilka dni wolnego, nie może doczekać się, by wrócić do pracy. Źle wspomina czasy pandemii – ograniczenia w kursowaniu autobusów MZK mocno uderzyły w działalność kiosku.
Kiedy rozmawiamy, słychać zatrzymujące się i odjeżdżające autobusy. W pobliżu zawsze kręcą się pasażerowie, czekający na swoje połączenie. Z racji położenia właśnie sąsiedztwie jednego z głównych, przesiadkowych przystanków w mieście, klienci często pospiesznie kupują w kiosku bilety komunikacji miejskiej, nierzadko traktują go też jak punkt informacji. Pytają czy dany autobus „już jechał” albo „o której odjeżdża”.
-Niestety nie mam możliwości, aby widzieć z kiosku, czy autobus odjechał. Nie mam też rozkładu jazdy nauczonego na pamięć – rozkłada ręce pani Anna – Ludzie przeważnie są uprzejmi, ale zdarzają się też niemiłe sytuacje. Ktoś prosi o bilet, nie mówiąc, jaki. Ja pytam „gdzie Pan jedzie?”, a ta osoba odpowiada „a co Panią to obchodzi?”. A ja przecież pytam tylko po to, żeby wiedzieć, jaki rodzaj biletu mam sprzedać, żeby był dobry.
Kiosk ma wielu stałych klientów. – Ja już z daleka wiem, co kto chce kupić – śmieje się kioskarka – Dla wielu ludzi to wygoda, że mogą coś kupić szybko, nie muszą wchodzić do środka, nie każdy lubi – wymienia zalety robienia zakupów w kiosku. Mówi, że ceni sobie współpracę z miastem i dobre sąsiedztwo. – Staram się żyć dobrze ze wszystkimi.
Zdarzyło się, że dostała kiedyś ofertę sprzedaży kiosku – ktoś chciał przekształcić go na budkę z jedzeniem, podobnie, jak stało się to z kioskiem z drugiej, południowej strony rynku. Nie zgodziła się.
– Dziadek przewracałby się chyba w grobie, gdybym to zostawiła – mówi z rozczuleniem pani Anna.
Gazety „z teczki” wciąż w modzie
Kiosk przy ul. Józefczaka, leżący tuż obok pawilonu handlowo – usługowego przy ul. Kopernika 12 istnieje od 1986 roku i jest ostatnim, jaki ostał się w południowej części miasta, w rejonie osiedli bloków. Jeszcze kilka lat temu było tu tych punktów więcej, m.in. przy ul. Wojska Polskiego, Podtatrzańskiej, Suskiego, czy Podhalańskiej, vis à vis pływalni. Kioski poznikały, nie były już rentowne, nie miał ich kto prowadzić. Albo jedno i drugie. W niektórych miejscach wciąż widać ślady po ich długoletniej obecności. Wielu mieszkańców ma też w pamięci „swoich” kioskarzy.
U pani Uli nadal można dostać prasę z tekturowej teczki z nazwiskiem. Dawniej w teczkach lądowały tytuły „spod lady”, tak popularne, że konieczna była ich rezerwacja właśnie w taki sposób, albo te bardziej ambitne, które kioskarze zamawiali specjalnie dla swoich klientów. Dziś, kiedy nie ma już żadnych problemów z dostępnością prasy, chyba jedynie przyzwyczajenie nadal skłania ludzi do tej formy nabywania ulubionych tytułów. A może i sentyment?
„Starostwa już tu nie ma, a kiosk dalej stoi”
Kiosk leżący nieopodal banku i MOK-u przy Alejach Tysiąclecia istnieje od 22 lat. Prawdopodobnie są to jego ostatnie chwile – wystawiony jest na sprzedaż. Nigdy nie był „typowym” kioskiem „Ruchu”, jakie pamiętamy z poprzedniej epoki – stawianym na cegłach i utrzymanym w żółto-zielonej kolorystyce. Bryłą nawiązuje trochę do architektury Podhala i budynku dawnego starostwa – jak mówi pani Ala, był to jeden z wymogów otrzymania od powiatowych urzędników zgody na postawienie kiosku. Sama miała całkiem inną wizję. – Mój projekt był dużo ładniejszy i nowocześniejszy, raczej nawiązujący do budynku banku, który wtedy tu też powstawał, ale starostwo chciało, by się dostosować pod ich budynek– wyjaśnia właścicielka – Teraz starostwa już tu nie ma, a kiosk dalej stoi – śmieje się.
Ruch jest tu bardzo duży – co chwilę musimy przerywać rozmowę, by pani Ala mogła obsłużyć klientów. Ci najczęściej kupują papierosy, pracownik którejś z pobliskich instytucji „wyskoczył” bez kurtki po gumy do żucia, starszy pan próbuje szczęścia, kupując „zdrapki”. Ponieważ jest początek roku, wielu stałych bywalców zagląda do budki tylko po to, by złożyć noworoczne życzenia i zapytać „jak po świętach”. Kiosk leży w pasie drogi krajowej, akurat w czasie, gdy „na raty” rozmawiamy, z dokumentami do podpisania przychodzi też pracownik Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. Moją uwagę przykuwa fakt, że w ciągu 40 minut nikt nie kupuje prasy.
Pani Ala zaczynała swoją przygodę z prowadzeniem kiosku pod koniec lat 90-tych, od prowadzenia punktu na os. Bór, jednak interes w tamtym rejonie nie szedł zbyt dobrze. Postanowiła spróbować w innym miejscu.
-Mieszkałam tu naprzeciwko i stwierdziłam, że ten placyk jest idealny, aby zlokalizować tu kiosk. Kiedy zaczęłam drążyć, okazało się, że jest to pas drogi krajowej i trzeba załatwić to w Krakowie, gdzie napisałam pismo i bez problemu dostałam pozwolenie – opowiada o początkach działalności pani Ala. Kiosk ruszył na początku stycznia 2001 roku.
„Najbardziej będzie mi żal ludzi”
Pani Ala jest uśmiechniętą, życzliwą blondynką. Przyznaje, że lubi ludzi, a oni najwyraźniej to odwzajemniają.
-Ludzie potrafią przyjść aż z Szaflarskiej po to tylko, żeby mi powiedzieć „dzień dobry”. Nic nie kupują, ale chcą się przywitać. Każdy mówi, że mam „ten uśmiech” dla ludzi, anielską cierpliwość do ludzi starszych i szanuję każdych. Lubię ludzi, jestem gadułą, więc przychodzą do mnie jak do terapeuty. Pochwalę się nawet, że miałam chłopaka z mechanika, który przychodził do mnie przez cztery lata, od samej pierwszej klasy. Traktował mnie jak jakąś poradnię psychologiczną, potrafił stać godzinami, bez względu na pogodę. Był z dużymi problemami. Poświęcając mu uwagę trzy razy w tygodniu przed cztery lata, wyciągnęłam chłopaka naprawdę na prostą. Pod koniec szkoły przyszedł z mamą i swoją dziewczyną, przedstawił je i podziękował mi. Zawsze motywuję młodych, że „da się”. Przywiązuję się też bardzo do ludzi, nie wiem, czy to dobrze. Ci starsi klienci przychodzą od lat, jestem z nimi prawie „na ty”, traktują mnie jak córeczkę i z chwilą kiedy odchodzą, strasznie to przeżywam. Nie mogę się z tym pogodzić. Do dzisiaj mam parę telefonów, których nie potrafię wykasować. Jestem chyba zbyt uczuciowa…
Pani Ala przyznaje, że „odkłada, jak może” moment, w którym na zawsze pożegna się ze swoim kioskiem. O wystawieniu go na sprzedaż zadecydowały względy zdrowotne. Choć żal jej będzie zakończyć działalność, jednocześnie marzy o wakacjach, wyjeździe. Prowadzenie kiosku nigdy nie pozwalało na wzięcie dłuższego urlopu, czy chorobowego. Kiosk przez 22 lata istnienia, nigdy nie był zamknięty.
-Nawet jak musiałam lecieć do lekarza i zamknęłam na chwilę to ludzie od razu dzwonili, czy coś się stało. Był to dla nich szok, dlaczego kiosk jest zamknięty, skoro nigdy nie był. Teraz też mówią: „Pani Alu, nie może pani zamknąć, bo to już nie będzie ta sama ulica” albo „niech nam Pani tego nie robi”. Ale nie jestem już w stanie zdrowotnie przetrzymać tego. Brak urlopów, chorobowego, jestem po siedmiu operacjach, czas najwyższy się zregenerować –uśmiecha się, w myślach będąc już jakby na wymarzonym urlopie.
Młodzi w ogóle nie czytają prasy. A co jeszcze czytają starsi?
Najczęściej klienci kupują w jej kiosku wyroby tytoniowe. Pani Ala często odradza młodym dziewczynom ten zakup, mówiąc ze śmiechem, że jak będą palić, to „nie będą tak śliczne, jakie są teraz”. Ze smutkiem przyznaje, że prasa sprzedaje się coraz słabiej.
-Jeśli ludzie starsi przestaną czytać…wtedy chyba znikniemy z rynku. Młodzi nie czytają w ogóle. Będą takie malutkie budki, jak chyba w Austrii, że tylko papierosy i bilety. Teczek mam jednak nadal dość sporo i cieszy mnie to. Cieszę się, że jeszcze czytają, ale z każdym miesiącem jest to coraz mniej – stwierdza pani Ala.
Jeśli chodzi o popularność gazet, aktualnym numerem jeden jest w jej kiosku „Nasz Dziennik”, a miłośnicy tego tytułu do kompletu biorą przeważnie również „Do rzeczy” i „Sieci”.
– To jest ten klient – mówi sprzedawczyni i opowiada zabawną historię sprzed kilku lat – Miałam panią, która była bardzo wzburzona tym, jak mogę kłaść koło siebie „Nasz Dziennik” i „Gazetę Wyborczą”. Ja z początku myślałam, że żartuje i też coś zażartowałam, ale ona była na serio wzburzona, więc ja tak poważnie do niej mówię: „Wie Pani co, one tu siedzą już tyle lat i w przeciwieństwie do ludzi, nigdy się nie pokłóciły. I niech Pani patrzy – ładne są, mimo różnic”.
W teczkach ląduje też trochę kolorowych gazet, jak „Pani Domu”, „Detektyw”, czy „Poradnik Domowy”. Nadal nieźle sprzedaje się regionalny „Tygodnik Podhalański”. Zdaniem kioskarki, sprzedaż niektórych tytułów spada, kiedy podwyższana jest ich cena.
-Czasy są takie, że ludzie jednak patrzą na koszty, nawet od naszej biblioteki, która odbiera od nas gazety, końcem roku dostałam zapytanie, jaki procent pójdą w górę, bo muszą jakoś budżet zaplanować. Każdy liczy się z tą złotówką – mówi pani Ala.
Co dalej z kioskami?
– Czy kioski mają przyszłość? Trudne pytanie, a odpowiedź jeszcze trudniejsza. Jako biznes rodzinny – widziałabym sens. Ale ciężki temat, nie wiemy, jaki prąd przyjdzie i co w ogóle dalej będzie… – mówi pani Ala.
Pani Anna, która wnętrze swojego kiosku dogrzewa, notabene, elektrycznym grzejnikiem, nie umie powiedzieć, jaka przyszłość czeka branżę, ale stwierdza krótko:
-Nie wyobrażam sobie, żeby kiosków miało w ogóle nie być.
*
O kiosku pani Ali pisano w lokalnej prasie, kiedy otwierała swoją działalność. Całkiem przypadkowo zdarzyło się, że niniejszy artykuł ukazuje się w momencie, gdy zamierza tę działalność zakończyć. To symbolicznie domyka całą opowieść – wtedy artykuł ukazał się drukiem w gazecie, dziś są to już „tylko” media elektroniczne.
Komentarze
Jest jeszcze kiosk na Kowańcu :)
Tak, już ktoś pisał, z tym, że to już bardziej taki mały sklepik, gdzie klient wchodzi do środka, a chodziło o typowe kioski "z okienkiem". Pozdrawiam !
Czwarty jest na Kowańcu