„Takie mamy procedury”, czyli… petent – nasz wróg
NOWY TARG. Amatorski ruch teatralny wyraźnie odżywa po pandemicznym czasie. Chwilę temu parafialny Teatr Sporadyczny zaprosił na spektakl „Trzy opowieści”. Teraz Scena Teatralna MCK uraczyła nas sztuką „Takie mamy procedury”.

W obu przypadkach scenariusze to autorskie teksty reżyserów. Oba zespoły wykazały się scenicznym doświadczeniem, polotem i sprawnością, nie tracąc przy tym wdzięku swojskości. Bo jest to przede wszystkim teatr miejscowych dla ziomków. Dlatego zdeterminowany, by ich nie zawieść. Aktorzy dają więc z siebie wszystko, przy tym serwują publiczności rozrywkę ambitną, inspirującą do myślenia, po prostu – relaks na poziomie.
– Jesteśmy w nowej przestrzeni, próbujemy się w niej odnaleźć – mówi Andrzej Rozmus, aktor, reżyser, opiekun Studia Teatralnego MCK. – Najpierw przerwały nam pracę remont i przebudowa, potem Covid, więc spotykaliśmy się rzadziej. Ale powoli znów zaczynamy działać. Udało się nam to doprowadzić do końca. Mieliśmy premierę i próbę generalną w jednym.
Znakiem ożywienia jest również to, że do grupy teatralnej dołączyło kilka nowych osób. Je także musiał uwzględnić scenariusz.
Scenografia była naprawdę niskobudżetowa: kilkanaście metrów folii remontowej, wiaderko z „Castoramy” oraz trochę sprzętów z MCK-u: segregatory, dwa biurka, wózek, drabina, krzesła i laptopy. Mimo tej ascezy spektakl zatrząsł urzędową wieżą Babel. Przynajmniej powinien…
– Ja mam całe morze pomysłów, cały ocean – nie ukrywa autor sztuki i reżyser spektaklu. – Tylko jest kwestia techniczna: po pierwsze 14-osobową grupę bardzo trudno zgrać. A że jest to teatr zdecydowanie feministyczny – nie ma takich sztuk, więc trzeba je pisać specjalnie, „pod ludzi”. A ja nie umiem pisać o czymś, co mnie nie interesuje. Stąd pomysł na „Procedury”, czyli na parodię biurokracji, z którą obcujemy na co dzień. W każdej jednej instytucji jest mnóstwo absurdalnych przepisów, które nie pozwalają tym instytucjom działać. Jeżeli względna równowaga między ilością przepisów a zdrowym rozsądkiem występuje, to wszystko jest w porządku. A jeżeli jesteśmy przeciążeni przepisami, to zdrowy rozsądek się wyłącza, następuje paraliż decyzyjny, komunikacyjny i nic się nie da zrobić. Z tym mamy teraz trochę do czynienia, zwłaszcza w nowym MOK-u, bo tu dla nas przestrzeń jest naprawdę nowa i trochę nowe reguły. Pomysły nowe na przyszłość jak najbardziej mam, tylko pytanie: w jaki sposób to będzie działało?…
Sztuka z tekstem i według reżyserskiego zamysłu Andrzeja Rozmusa wypełniła salę widowiskową MCK-u do ostatnich rzędów. Trafność obrazu perypetii ofiar urzędniczej omnipotencji, indolencji i znieczulicy publiczność nagradzała salwami śmiechu. Co więcej i co gorsza – przyjmując tę tragifarsę jako odzwierciedlenie realności, w której wszyscy się poruszamy.
Na tę sztukę z domieszką Mrożkowego teatru absurdu, składa się z dwanaście scen, a ich bohaterowie to: dwuosobowa ekipa remontowa, cały sztab urzędniczek, petenci ze swoimi życiowymi sprawami do załatwienia oraz pani prezes i mityczny naczelnik pojawiający się w scenie finałowej.
Finał jest taki, że to rozsądek musi ustąpić przed procedurami. Na scenie oglądamy całkowitą destrukcję racjonalizmu. I paradę petentów, których biurokratyczna machina w połączeniu z urzędniczą indolencją doprowadza na skraj desperacji i obłędu. Wszystko przy wtórze powtarzanego jak mantra banału: „Cieszę się, że mogłam pomóc”.
Triumfuje absurd przepisów, które nie tylko uniemożliwiają skończenie remontu biurokratycznego labiryntu pokoi, ale nawet jego rozpoczęcie…
Co więcej – prostoduszny i pogrążony już depresyjnej paranoi Józio zaczyna wreszcie rozumieć, że remontu, na który podpisał umowę, nie opłaca się mu ani zaczynać, ani kończyć. Opłaca się mu natomiast ogłosić upadłość firmy i założyć następną, która znowu wygra „ustawiony” przetarg. Wszystko, co się w biurowym molochu działo, wyjaśnia na końcu złota myśl naczelnika:
Wszystko to jest system rurek,
Byle wiedzieć, w którą dziurę
Swój prywatny wkręcić kurek.
Po owacji ze strony premierowej widowni zaczęły się pytania, kiedy następny spektakl i czy nie dałoby się nam nim zgromadzić całej urzędniczej kadry z miasta i powiatu – pod rygorem obecności obowiązkowej. Cóż – reżyser-autor i aktorzy zrobili swoje. Ale zebrać 15-osobową grupę amatorów nie jest łatwo. Szybciej chyba zobaczymy i usłyszymy samego Andrzeja Rozmusa.
– Na ostatnią niedzielę czerwca przygotowujemy kolejny Salon Poezji – anonsuje on. – Będzie to „Bal w operze” – takie poetycko-muzyczne wydarzenie „na ostro”. Jeżeli sam sobie dobieram repertuar, to nie jestem aktorem subtelnym. Lubię – jak już uderzyć w dzwon, to największy i z całej siły: żeby było słychać.
(asz)
Fot. os, asz
Komentarze
Super, że Pan Andrzej (syn góralskiej ziemi) pracuje na naszą rzecz, że mu się chce i może. Rozruszał towarzystwo, rozrywka kulturalna nie żadne disco polo.