X Bieg Podhalański od kuchni – ci, którym się “chciało chcieć”
NOWY TARG. Każdy, kto poczuł atmosferę lotniska w dniu Biegu Podhalańskiego – wie już, że sportowa rywalizacja jest w nim ważna, ale nie najważniejsza. Bo wyjątkowy klimat tej potężnej, jednak dla każdego osobiście przeżywanej imprezy, tworzy mnóstwo rzeczy – począwszy od wzajemnych odnoszeń, po sens przełamywania własnych słabości.

Formuła łącząca amatorów i zawodników – klubowiczów, nawet kadrowiczów, jak żadna inna sprzyja kontaktom i wzajemnemu zainteresowaniu. Nigdzie indziej tak często, jak na płycie nowotarskiego lotniska nie padają pytania: – Skąd jesteś? – Jak tu trafiłeś? – Dużo trenujesz? – Czemu biegniesz? Bo ci, którzy stają na starcie, to bardziej wspólnota niż rywale.
A żeby wszyscy mogli poczuć smak zawodów i radość uczestnictwa w wydarzeniu niezwykłym – ileś osób przez długi czas trudziło się nad organizacyjnym przygotowaniem Biegu.
Przybyszów z Polski i zza granicy zachwyca zawsze góralska oprawa, o którą stara się pilnie gromada „Małych Śwarnych” teraz pod wodzą Bernadety Szumal. Mali górale otwierali X Bieg, jadąc z flagami wszystkich reprezentowanych krajów i bawili publiczność przed rozdaniem nagród, urokliwym programem z udziałem maluchów. To nic, że niektórzy z nich pierwszy raz mieli narty na nogach. Ważne, że była w nich chęć dodania zawodom regionalnego charakteru.
Uciechę sprawiała i włochata maskotka, biegnąc ze startującymi, porywając dzieciaki i dorosłych w taneczne pląsy.
Dla najmłodszych, nieopodal biegowego toru, była strefa rozrywki. Kto w feryjnym czasie nie doczekał się na frajdę przejażdżki psimi zaprzęgami – podczas X Biegu mógł doświadczyć tej przyjemności w sankach ciągniętych aż przez trzy ekipy psów północnych. Gdy jedna odpoczywała, dwie kolejne z radosnym skowytem przemierzały śnieżną połać lotniska. Dzieciaki przytulały się do przyjaznych czworonogów, głaskały grubą sierść. A czekał jeszcze na nie długowłosy kucyk szetlandzki Ferdek – paradnie przystrojony. Małych amatorów przejażdżki na jego grzbiecie było wielu. Najmłodsi mogli jeszcze zażyć przyjemności sanny, ciągnięci przez biegających wolontariuszy.
Bliżej startu i mety rozłożyło się całe zaplecze gastronomiczne, włącznie z wielką płachtą namiotu ogrzewaną lampami gazowymi. Strażacy z nowotarskiej OSP trudzili się od drugiej w nocy przed Biegiem, aby przygotować drewno, rozgrzać dwie polowe kuchnie i zorganizować wydawanie jedzenia dla zawodników. Restauracja „Józek” przygotowała dla strudzonych biegiem 900 porcji smakowitej grochówki i tyleż samo łazanek z pieczarkami. Dodawszy sto porcji rezerwowych, wychodziło tysiąc porcji każdej potrawy. Do tego kawa, herbata. Przy pilnowaniu palenisk, mieszaniu w kotłach i nakładaniu jadła uwijało się 12 ochotników. Zgrzani biegacze mogli się ochłodzić kolorowymi napojami, a kibicom i całym rodzinom przybyłym na lotnisko służyły inne punkty gastronomiczne.
Jeśli z każdym zawodnikiem była co najmniej jedna osoba towarzysząca, niezależnie od tego przez teren Biegu do popołudnia przewijali się obserwatorzy, po doliczeniu zespołów regionalnych, obsługi, wolontariuszy i służb – można szacować, że frekwencja na X Biegu była kilkutysięczna.
To potężna rzesza i każdy, kto ją powiększał, pragnął dołożyć swoją cegiełkę do powodzenia wspólnego dzieła. Ten radosny, solidarny duch wytworzył atmosferę powszechnego entuzjazmu i życzliwości. Wszystkich, którym się „chciało chcieć” – już przed startem błogosławił ks. Władysław Zązel. A jubileuszowa edycja rozsławiła miasto i dała nadzieję, że za rok naprawdę wystartuje ponad tysiąc biegaczy.
(asz)
Komentarze