Kamery live
prognoza pogody

“Wierzę, że będzie otwartość na merytoryczne argumenty” – mówi u progu kolejnej kadencji burmistrz Grzegorz Watycha

“Mając poparcie większości mieszkańców, mam też argumenty i tzw. legitymację do tego, żeby te pomysły, które były w moim programie, realizować w taki sposób, jak ja to prezentowałem, a nie kontrkandydaci” – mówi w rozmowie z nami burmistrz Grzegorz Watycha, którego pytamy m.in. o emocje kampanijne, kobiety w polityce, Miejski Ośrodek Kultury, skład nowej Rady Miasta i jej przewodniczących oraz o to, czego życzyłby sobie z okazji urodzin. 

Spotykając się u progu kolejnej kadencji, nie sposób nie wrócić na moment do tematu wyborów. Czy był Pan zaskoczony ich wynikiem, wygraną już w pierwszej turze? Czy tak znacząca przewaga w wyborach coś zmieniła w Pańskim życiu, nastawieniu do pracy, do sprawowania urzędu burmistrza?

Grzegorz Watycha, burmistrz Nowego Targu: – Muszę powiedzieć, że byłem mile zaskoczony. Po cichu, w duchu liczyłem co prawda na to, że praca, którą przez te cztery lata wykonałem, będzie doceniona, a wynikiem tej mojej pracy powinien być głos oddany na mnie. Ale wiedziałem, że kampania rządzi się swoimi prawami i potrafi przechylić szalę. W tych wyborach, w kilku gminach można się było o tym dobitnie przekonać, że sposób prowadzenia kampanii, agitacja wyborcza, marketing wyborczy, jednak decyduje w niektórych sprawach, jeśli się go zaniedba. Sama praca i jej efekty się nie bronią, trzeba wykonać jeszcze tę pracę wyborczą, żeby przedstawić, podsumować te cztery lata. W czasie tej kadencji, która jest już za nami, nie miałem żadnego zorganizowanego biura prasowego, rzecznika prasowego, który by na bieżąco przekazywał te informacje i wiele spraw rzeczywiście mogło umknąć. Dopiero to podsumowanie, które zrobiłem – nie jako burmistrz, ale jako burmistrz kandydujący na kolejną kadencję – uzmysłowiło wielu mieszkańcom i myślę, że przywołało do takiej refleksji, że jednak pomimo braku jakichś wielkich, spektakularnych inwestycji, dużo zrobiliśmy w ciągu tego czasu mniejszych inwestycji potrzebnych, oczekiwanych przez mieszkańców.

Ten wynik wyborczy to było dla mnie miłe zaskoczenie, że jednak to zostało dobrze ocenione przez mieszkańców. Wynik bardzo dobry, bo dający rozstrzygnięcie już w pierwszej turze wyborów. A przecież jeden z kontrkandydatów startował z poparciem partii rządzącej, która w skali kraju notuje bardzo dobre wyniki. Druga kandydatka prowadziła również bardzo mocną kampanię wyborczą. Ten wynik bardzo mnie ucieszył, usatysfakcjonował i dodał na pewno takiej pewności siebie. Jeżeli pomyślę, jaki on może mieć wpływ na mnie teraz, to daje mi taką pewność, że kierunek, którym szedłem, prowadząc sprawy miasta, jest dobrym kierunkiem, dobrze ocenianym. Wiadomo, że 100% nie można zadowolić, jednak większość zdecydowała za tym, żeby nadal mi powierzyć ten urząd burmistrza.

Czy dopuszczał Pan w ogóle myśl o przegranej? Wychodząc z pracy 19 października, przemknęło Panu przez myśl, że w poniedziałek rano wróci Pan tu…

– …żeby się spakować? (śmiech)

…że wróci Pan jako przegrany. Którego z rywali bardziej się Pan obawiał?

– Na pewno nie można lekceważyć kontrkandydatów, natomiast ja i mój sztab wyborczy szliśmy po pełną pulę. Nie wiedzieliśmy, czy się to uda na 100% w pierwszej turze, natomiast walczyliśmy o to, żeby tę wygraną mieć. Wiadomo, że czasem wieczorem myślałem sobie “co to będzie, jak ten wynik będzie jednak odmienny, co się stanie w moim życiu”, natomiast nie analizowałem tego jakoś. Spodziewałem się, że lepszy wynik uzyska Paweł Liszka, dlatego to rozstrzygnięcie w pewien sposób daje też do myślenia. Na pewno ta kampania, wyniki, jakie zapadły, dają refleksję pod kątem każdych kolejnych wyborów – że jednak ważne jest odpowiednie przygotowanie się do wyborów, przekaz, który idzie i te wszystkie detale, które mogą ważyć potem o sukcesie. Bo okazuje się, że duże pieniądze przeznaczane na reklamę zewnętrzną – a wiadomo, że kontrkandydaci byli mocno eksponowani, zresztą do dzisiaj jeszcze są w przestrzeni publicznej – nie gwarantuje powodzenia. Natomiast widać było, że grają wyraźnie na drugą turę. Patrząc na pewną taktykę, jaką stosowały komitety kontrkandydatów, było dla mnie czytelne, że chodzi o to, aby doprowadzić do drugiej tury i aby w tej drugiej turze złączyć swoje siły i wystartować przeciwko mnie. Wtedy sobie myślałem – “czy ta druga tura będzie sukcesem, czy może będzie problematyczna?” Natomiast wiadomo, że był to, można powiedzieć, scenariusz B, a naszym planem i scenariuszem A, było to, aby rozstrzygnąć sprawę w pierwszej turze i zakończyć tę całą kampanijną wrzawę i emocje – wiadomo, że im bliżej wyborów, tym coraz ostrzejsze ataki były kierowane pomiędzy wszystkimi kontrkandydatami. I ten plan A udało się zrealizować.

Kończąc wątek kampanijny, czy któryś z pomysłów wyborczych kontrkandydatów spodobał się Panu, czy były one na tyle ciekawe, być może nowe dla Pana, by chcieć je teraz realizować?

– Jeżeli popatrzymy na te programy – wskazywali na to zresztą sami wyborcy – to widać, że jednak w tych kierunkach, które były pokazywane, nie było nic rewolucyjnego, nikt nic nowego tu nie wymyślił. Niektóre pomysły pokazywane przez kontrkandydatów były albo już opracowane, albo w trakcie realizacji czy też są obecne w planach miejscowych zagospodarowania przestrzennego. Ja osobiście nie dostrzegłem jakichś takich nowinek, które mogłyby być realizowane. Owszem, pojawiały się pomysły i postulaty bardziej z takich miękkich czyli organizacja jakichś wydarzeń, czegoś, co można by było w mieście zrobić, by uatrakcyjnić go dla mieszkańców. Nad tym można się pochylić, choć to też nie są żadne nowe rzeczy – w poprzedniej kampanii też były przecież pomysły na targi odzieży, mody skórzanej, regionalnej. Ten temat cały czas jest aktualny, modny, są osoby zainteresowane, więc jak najbardziej możemy współpracować, żeby takie rzeczy, imprezy bardziej rozreklamować. Na ten moment jednak nie odnotowałem w kajecie nic takiego, żeby koniecznie o tym pamiętać. Były sprawy o których dyskutowaliśmy, priorytety, o które się spieraliśmy co jest ważniejsze, co jest mniej ważne, i o sposób ich realizacji. Natomiast nikt nie przekonał mnie, żeby odejść od przebudowy MOK na rzecz modernizacji tylko i wyłącznie sali widowiskowej, czy też odejść od budowy nowej hali widowiskowo-sportowej na rzecz remontu starej, czy dobudowywania do tej starej hali nowej części. Myślę, że moje stanowisko było tu na tyle jasne, że teraz, mając poparcie większości mieszkańców, mam też argumenty i tzw. legitymację do tego, żeby te pomysły, które były w moim programie realizować w taki sposób, jak ja to prezentowałem, a nie kontrkandydaci.

Te dwie kluczowe inwestycje – przebudowa MOK i budowa  nowej hali widowiskowo-sportowej – napotykają na pewne przeszkody. Jaki jest pomysł na ich przeskoczenie, poradzenie sobie z tymi problemami?

– W przypadku MOK-u mamy tylko i wyłącznie barierę finansową. Musimy tu też przekonać w jakiś sposób mieszkańców do tego, że to tyle kosztuje. Nie ma innego sposobu na to, żeby końcowy efekt był taki, który zadowoli wszystkich – tj. że będzie się podobał, będzie na lata, nada temu budynkowi nowoczesność, użyteczność, funkcjonalność, da nowe powierzchnie. Dzisiaj aż się prosi o to, żeby ten MOK rozbudowywać, bo naprawdę dużo się tam dzieje, a może dziać się jeszcze więcej. My, jako zarządzający, i skarbnik, musimy zaproponować sposób finansowania- lżej będzie nam tę inwestycję wykonać, jeżeli dołożą się inni, czyli UE, która już zadeklarowała 6 mln zł, no i liczymy na Ministra Kultury, który też, uważam, że powinien – patrząc na MOK w skali całego Podhala – nas wesprzeć. W Zakopanem np. ministerstwo dało pieniądze na wykupienie budynku Palace, są takie miejsca, gdzie interwencja państwa jest po to, aby wspierać kulturę. A to jest kultura, która dociera do szerszej rzeszy, niż tylko mieszkańcy miasta. Stanowi oczywiście o sile miasta i jego potencjale rozwojowym, natomiast zasięg MOK jest na pewno o wiele szerszy. Sama tablica, jaka się ostała po poprzedniej modernizacji, przypomina o tym, że budynek został wybudowany “dla mieszkańców ziemi nowotarskiej”, był to powiatowy dom kultury, z samego założenia służący nie tylko nowotarżanom, ale mieszkańcom całego regionu. Trudno pewnie będzie liczyć na wsparcie innych gmin, czy powiatu, bo każdy koncentruje się na swoim, tym niemniej liczymy przynajmniej na poparcie, żeby dotrzeć do Warszawy. Liczę, że nasi parlamentarzyści skutecznie się wstawią. Mamy przedstawicieli w Sejmie, zasiadających w większości rządzącej, uważam, że powinni ze wszystkich możliwości i sił popierać nasz wniosek, żeby ministerstwo dostrzegło też Nowy Targ i przekazało nam środki. Bariera finansowa jest jedyną barierą – trudno było ją przewidzieć, bo ceny kosztów budowlanych tak poszły w górę.

Do tych gwarantowanych 6 mln ze środków unijnych, minister może zaproponować maksymalnie 3 mln złotych dofinansowania. Co z pozostałą kwotą? Najniższa oferta w przetargu wyniosła przecież 35,5 mln złotych.

-To nie do końca tak. Minister w swoich programach, założeniach mówi, że maksymalna kwota dofinansowania to 3 mln złotych, natomiast nie ma przeszkód ku temu, żeby ta kwota była wyższa, właśnie dzięki dostrzeżeniu tej szczególnej roli MOK-u, tak jak było to w innych miejscach, gdzie były dofinansowania do instytucji kultury. Liczymy tu na naszych parlamentarzystów: naszą panią poseł Annę Paluch, która często bywa w MOK, wie, jak wygląda, jaką rolę pełni; na posła Edwarda Siarkę, który zresztą ma biuro poselskie po sąsiedzku, że będą zabiegać o to, by znalazły się dodatkowe źródła, np. ze środków rezerwy ministerstwa, żeby jednak wesprzeć tę inwestycję. Parlamentarzyści zadeklarowali pomoc. Dużą aktywność przejawia tu sam dyrektor MOK, któremu bardzo zależy na tym, żeby obiekt jak najszybciej przekazany został w ręce ekip budowlanych, które zaczną wykonywać pracę, bo tej pracy jest tam naprawdę bardzo dużo. Dla samego budżetu miasta będzie to zadanie – nie mówię, że niemożliwe – ale takie, które nas mocno obciąży.  

Na ostatniej sesji pojawiły się już jednak głosy opozycji, że przebudowa MOK wcale nie jest inwestycją niezbędną…Temat z pewnością powróci z  końcem grudnia, wraz  z podejmowaniem uchwały budżetowej.

-Te głosy, które słyszałem podczas ostatniej Sesji sugerowały, że można byłoby zaniechać tej inwestycji, ograniczyć się do wymiany, czy tapicerowania istniejących foteli na sali MOK-u i nierobienia inwestycji. Jedno z drugim się kłóci, bo jednak trzeba działać tutaj w myśl zasady, że duża inwestycja przyniesie duże efekty. Ja jestem przekonany, że efektem skali tej inwestycji będzie właśnie zwrot środków zainwestowanych w Miejski Ośrodek Kultury w postaci znacznie większej liczby ludzi, którzy będą korzystać z tego obiektu, ale też nowych możliwości organizowania imprez komercyjnych, które dadzą zarobić MOK-owi. Opłacalność dużych imprez będzie większa, bo zwrot środków z biletów będzie po prostu większy – przy pełnym obłożeniu sali, która pomieści o wiele większą ilość widzów. A widzimy, że zainteresowanie imprezami na wysokim poziomie jest duże. Kabarety, koncerty, teatr z ciekawym przedstawieniem – ceny biletów nie są tu niskie, rzędu 80 zł i więcej, a rozchodzą się bez trudu. Jest na to zapotrzebowanie. Powinien tu zaistnieć ten efekt skali: duża inwestycja – duży efekt. Remont samej sali widowiskowej za 12 mln, tak, jak to było planowane, przyniósłby nam efekt krótkotrwały, tymczasowy. Tu jednak chcemy uzyskać efekt, który będzie na lata i który będzie przyciągał rzesze ludzi do MOK-u. Ja wiem, że ktoś takie głosy może podjąć, żeby zakwestionować to, co zostało przygotowane. To jest już, że tak powiem, polityka.

A co z przeszkodami, na jakie napotyka budowa nowej hali widowiskowo-sportowej?

– Jej budowa napotyka na nieprzewidywane przeze mnie i pracowników urzędu trudności. Myślałem, że zmiana planu zagospodarowania przestrzennego będzie proceduralną formalnością, a tutaj okazuje się, że konserwator zabytków postawił sobie za punkt honoru, żeby tę inwestycję torpedować. Ustalenie, że zabudowa może mieć, najpierw 8 potem 15 metrów, jest żartem – z nas, z inwestora, z projektantów. Jeżeli to ma być obiekt służący do organizacji imprez ponadlokalnych z widownią na 4 tys. miejsc, to musi być odpowiednia kubatura. Uważam, że konserwator zabytków powinien się zatroszczyć o jego wygląd, o jego wkomponowanie w otoczenie, a nie tłamszenie i ograniczanie wysokości, żeby po prostu on nie powstał – bo w tych parametrach, jakie narzuca konserwator zabytków, nie można wybudować hali widowiskowo-sportowej. Można wybudować salę gimnastyczną przy szkole o takiej wysokości.

Konserwator zabytków ma swoje argumenty, które staramy się w odwołaniach do ministerstwa podważyć. Teren, który udało nam się pozyskać – a to jest już duży sukces – nie jest żadnym obszarem cennym, gdzie znajdowałyby się wykopaliska, czy punkty archeologiczne. Na tej zasadzie, każde miejsce w Nowym Targu można wskazać jako rejon koczowania naszych przodków. Tu chodzi przede wszystkim o kwestię wskazywania na ochronę krajobrazu. Jeśli byśmy tak mówili za każdym razem, nic by nie zostało wybudowane. Są miejsca na Podhalu w rejonie działania konserwatora zabytków (rejon ten obejmuje powiaty: nowotarski i tatrzański – dop.red.), o których też można powiedzieć, że zostały zainwestowane, a był tam ładny widok. Głośno mówi się o tym, że na Podtatrzu budowane są apartamentowce, hotele. Każdy taki budynek ingeruje w krajobraz, ale miasta, gminy muszą się rozwijać. Tak samo nasze miasto chce budować tę halę po to, żeby się rozwijać. Po to, żeby ludzie chcieli tu mieszkać, żeby chcieli tu przyjeżdżać turyści, żebyśmy mogli organizować imprezy. Potrzebujemy takiego obiektu.

– Na komisjach radni już zajmują się uchwałą budżetową, tuż po świętach będzie podejmowana na Sesji. Tak w skrócie – co wyróżnia budżet zaplanowany na 2019 rok?

– Budżet jest przygotowany na rozpoczęcie dużych inwestycji, a więc znowu na duży wysiłek i ogrom pracy włożony w realizację projektów, na które mamy przyznane dofinansowanie. Kończymy jedne inwestycje, będziemy rozpoczynać kolejne, w tym mamy jedną największą, jaką jest własnie MOK. Jesteśmy przygotowani na dużą pracę, musimy zgromadzić odpowiednie fundusze. Część środków mamy pozyskanych z zewnątrz, ale chcemy ich zgromadzić więcej, żeby zasilić budżet miasta. No i przede wszystkim, jest tu realizacja tych działań bieżących – to ciągła praca nad tym, żeby nasza oświata funkcjonowała dobrze, kwestia utrzymania miasta, bo tutaj jest cały czas dużo do poprawy oraz edukacja ekologiczna – poprawa jakości powietrza poprzez działania edukacyjne, poprzez wymianę kotłów. To jest też duże działanie, żeby jak najwięcej ludzi zachęcić, przekonać w ciągu roku do tego, by na następny sezon było jeszcze więcej wymienionych pieców. 

Jak – u progu nowej, pięcioletniej kadencji – ocenia Pan skład nowej Rady? Czy jest szansa na dobrą współpracę z opozycją, na to, by również tutaj patrzeć “z optymizmem w przyszłość”?

– Widać, że zarysowała się sytuacja, że jest grupa klubu Naszego Miasta, z którego też ja się wywodzę i pozostali radni, którzy zwierają szyki kontra projektom burmistrza. Dyskusja na pewno będzie, natomiast wierzę, że będzie też  otwartość na merytoryczne argumenty. Podczas ostatniej Sesji był opór i dyskusja odnośnie podnoszenia podatków, ale przy podejmowaniu kolejnej uchwały radni zachowali się już racjonalnie, bo kiedy przedstawiliśmy dane dotyczące odpadów, wynikające z prostej matematyki dzielenia kwoty na liczbę mieszkańców, oddawanych odpadów, radni w trudnej sprawie zagłosowali “za”. Nikt nie głosował tu za “podwyżką dla podwyżki”, tylko zagłosowali za tym, bo tak wynikało z wyliczeń. Ta opłata musi tyle wynosić, żeby zapłacić firmie za odbiór śmieci.

Spośród 10 radnych którzy weszli do Rady kandydując z list KWW Nasze Miasto, większość to kobiety. W całej Radzie tej kadencji zasiada ich 8 – to aż dwa razy więcej niż w kadencji minionej. To dobrze?

– Może jest to zjawisko dla socjologów, którzy by się pokusili o jakieś analizy, ja akurat tego nie czynię. Zastanawiając się nad tą kwestią, mogę powiedzieć, że 4 lata temu powołałem na zastępcę panią wiceburmistrz, która też była pierwszą kobietą na tym stanowisku w tym odrodzonym samorządzie. I wtedy też były komentarze. Rzeczywiście kobiet rządzących na Podhalu niemal nie było– wyjątkiem była Rabka, gdzie burmistrzem przez trzy kadencje była pani Ewa Przybyło. Teraz panie do Rady Miasta uderzyły – czy to zasługa parytetu? Myślę, że tak, ale też miałem tę przyjemność, że na liście były panie, które udało nam się zachęcić do startu, a które wykazały się dużą determinacją, dużo czasu, energii poświęciły na to, by kontaktować się z mieszkańcami i to przyniosło wymierny efekt. Te panie, które w kampanii wykonały dużo pracy, zebrały owoce w postaci mandatów. Myślę, że jeśli przyjmiemy przysłowie, że kobiety łagodzą obyczaje, to będzie nadzieja na to, że te dyskusje będą w Radzie Miasta bardziej stonowane. Chociaż … w poprzedniej kadencji to właśnie jedna z pań radnych była główną osobą, która nadawała dyskusjom podniesiony ton.

Jak skomentuje Pan nowy skład prezydium rady? Grzegorza Luberdę sam wskazywał Pan jako dobrego kandydata na przewodniczącego jeszcze przed wyborami, podczas jednej z debat. Co z wiceprzewodniczącymi?

– Grzegorz Luberda był takim trochę naturalnym kandydatem. Był szefem klubu pod koniec tamtej kadencji, organizował pracę klubu, był wiceprzewodniczącym Rady. Po rezygnacji Janusza Tarnowskiego była dyskusja, by on zajął stanowisko przewodniczącego, ale chyba trochę z takiej grzeczności i racji starszeństwa ustąpił na rzecz Andrzeja Rajskiego. Jest doświadczonym radnym, od trzech kadencji. Uzyskał bardzo dobry wynik w swoim środowisku, cieszy się poparciem, nie jest wypalonym radnym, rutyna go nie zjadła. Ma dobry kontakt z innymi radnymi, wchodzi w bardzo dobre kontakty bezpośrednie z mieszkańcami, np. kiedy trzeba coś załatwić, uzyskać jakąś zgodę na wejście w teren. Myślę, że jest bardzo dobrym wyborem na przewodniczącego.

Jeśli chodzi o Jana Łapsę, z którym rozmawialiśmy jeszcze przed wyborami na ten temat, – bo to nie jest tak, że go w jakiś sposób skaperowaliśmy po wyborach – programowo współpracowaliśmy cztery lata. Mieliśmy dwóch reprezentantów Ochotniczej Straży Pożarnej, więc wszystko, co było realizowane wokół spraw strażackich, czy też dla rejonu, gdzie działał Jan Łapsa, to była bardzo dobra współpraca. Pan Jasiu miał aspiracje, ambicję, żeby – z racji starszeństwa i zasług, że jest już którąś kadencję radnym – zostać wiceprzewodniczącym Rady Miasta i zwyczajnie tutaj na podstawie takiej umowy koalicyjnej pomiędzy klubem Nasze Miasto a nim, dogadaliśmy się i został wiceprzewodniczącym. Może być takim pośrednikiem pomiędzy radnymi z innych klubów, bo ma z nimi dobre relacje. Ma również dobre relacje z mieszkańcami. Współpraca z nim ma charakter roboczy, on jest stale aktywny, interesuje się sprawami dróg, kanalizacji, sprawami strażackimi, które dzieją się w północnej części miasta. Jako urząd, cenimy sobie współpracę z nim, więc dla niego stanowisko wiceprzewodniczącego jest w pełni zapracowane przez jego aktywność na społecznym polu.

Marek Mozdyniewicz z kolei dobrze spisał się jako przewodniczący tej dużej Komisji Finansów, Gospodarki Komunalnej i Rozwoju, uznaliśmy, że będzie dobrym wsparciem dla przewodniczącego. W razie potrzeby będzie dobrym prowadzącym Sesję, jako pierwszy wiceprzewodniczący będzie prowadził te punkty dotyczące interpelacji. Myślę, że będzie się sprawdzał również wtedy, jeżeli trzeba będzie wesprzeć, coś podszepnąć, podpowiedzieć, obserwując Sesję – są takie momenty, kiedy trzeba dodatkowej pary oczu, żeby reagować na poprawność procedowania uchwał, czy też porządku obrad.

Czy również Pana zdaniem Komisja Finansów, Gospodarki Komunalnej i Rozwoju powinna pozostać w obecnej formule? Aż 19 radnych zgłosiło się do prac w tej komisji, będzie ona więc miała charakter takiej “małej sesji” przed tą właściwą.

-Byłem radnym w poprzedniej kadencji, kiedy ta komisja była podzielona i były takie sytuacje, że na komisji finansów były tematy budżetowe plus jeszcze inne, inwestycyjne, które niosą za sobą pewne skutki finansowe, natomiast na komisji komunalnej były omawiane praktycznie te same sprawy. I ci, którzy należeli do obu komisji, ciągle przychodzili i mówili: “No dobra, ale to już było, to lećmy dalej”. Dla mnie jako organizatora pracy urzędu też wygląda to tak, że trzeba dwa razy tych samych pracowników delegować na posiedzenia prac komisji, czyli mają nadgodziny potem do wypłacenia bądź odpracowania. Łatwiej i lepiej jest to zrobić za jednym zamachem. Z mojego doświadczenia wynika  – i to samo potwierdził ostatnio przewodniczący – że wcześniej było to maglowanie dwa razy tego samego. Słuchając tych głosów, żeby to znowu rozdzielić, mam wrażenie, że jakby po to, żeby wyznaczyć jeszcze jakąś funkcję przewodniczącego.

Zdziwiło Pana to, że żaden radny opozycyjny nie zgłosił się ani do udziału w pracach Komisji Oświaty i Kultury, ani w Komisji Mieszkaniowej, Opieki Społecznej, Zdrowia i Porządku Publicznego?

-Zdziwiło mnie, bo wydawało mi się, że radni, którzy reprezentują bądź ze względu na swoje wykształcenie, zainteresowania, doświadczenie życiowe, bądź pracę zawodową, pewne dziedziny życia, które są we właściwościach działania danej komisji, że powinni w niej uczestniczyć. Bo komisja nie jest tylko do opiniowania, czy dyskusji na temat konkretnych projektów uchwał, ale też może się zajmować danymi aspektami życia społecznego. I tak, jeśli mamy Komisję Mieszkaniową, Opieki Społecznej, Zdrowia i Porządku Publicznego, czyli taką komisję do spraw społecznych, i nikt do tej komisji nie chce iść, to znaczy, że sprawy społeczne są dla radnych nieistotne. Mówi się o potrzebie remontu budynku socjalnego, potrzebie zabezpieczenia mieszkań komunalnych, a nad tym właśnie w komisji można pracować, żeby coś podpowiedzieć, wyjść z jakąś inicjatywą, wypracować jakieś rozwiązania. Komisje mają przecież inicjatywy i uchwałodawcze. Teraz okazuje się, że w działce społecznej nikt, poza trojgiem radnych z jednego tylko klubu, nie chce pracować…

W Radzie Miasta zasiadają trzy osoby, z którymi rywalizował Pan w wyborach na burmistrza – biorąc pod uwagę nie tylko tegoroczne, ale również te sprzed 4 lat. Do radnego Marka Fryźlewicza nadal niektórzy zwracają się: “panie burmistrzu”. Nie jest to trochę niezręczne?

-Uważam, że ze względu na obecne stanowiska, etykieta nakazywałaby, żeby do burmistrza urzędującego zwracać się “panie burmistrzu”, natomiast do radnych zwracać się “panie radny”. Jeżeli komuś się myli, to może z przyzwyczajenia – mówi się, że przyzwyczajenie to druga natura człowieka i ktoś, kto pracował przez 20 lat, może mieć nawyk mówienia, zwracania się “panie burmistrzu” do pana radnego Marka Fryźlewicza. Może to jest kwestia czasu, żeby to uregulować. Wiadomo, że tytuł burmistrza przysługuje dożywotnio, więc na jakichś uroczystościach, oficjalnych wystąpieniach można w ten sposób tytułować, natomiast na Sesji Rady Miasta, organem wykonawczym, burmistrzem jestem ja, a pan Marek Fryźlewicz zasiada w ławie radnych, ma mandat radnego.

Jakie ma Pan relacje ze swoimi byłymi rywalami?

– Rozmawiamy ze sobą. Wiadomo, że reprezentują pewną opozycję w stosunku do mnie. Mamy relacje formalne, oficjalne. Specjalnych zażyłości raczej nie. Albo nawet: zdecydowanie nie.

-Czy kocha Pan to miasto?

– Oczywiście, że  miasto kocham, nie wyobrażam sobie, żeby je opuścić i żyć gdzie indziej. Wróciłem tu po studiach, mimo, że wielu moich kolegów układało sobie pracę zawodową i życie w Krakowie. Ja zawsze mówiłem, że tu wracam. Zresztą nawet na studiach co weekend – dwa byłem w Nowym Targu, jestem bardzo związany z tym miastem. Chciałbym, żeby było to miasto coraz piękniejsze, przyjaźniejsze, czystsze i temu poświęcam się teraz w pracy, mam tę okazję i szansę. Mamy w mieście naprawdę wiele atutów, które przemawiają za tym, by było dobrym miejscem do życia, zakładania rodziny, do zamieszkiwania i realizacji własnych planów, zamierzeń.

– Kończymy ten wywiad 19 grudnia, w dniu Pańskich urodzin. Czego życzyłby Pan sobie z tej okazji?

– Bardzo chciałbym zyskać więcej wolnego czasu, żeby na spokojnie móc usiąść i przemyśleć pewne sprawy. Ostatnie tygodnie –  czas wyborczy, a teraz końcówka roku, przygotowanie do uchwalenia budżetu – to czas bardzo intensywny. Wszystkie posiedzenia dzieją się w dużym biegu i wyglądam już z utęsknieniem czasu świątecznego, kiedy będę mógł w domu pobyć z rodziną i spokojnie pomyśleć nad tym, co za mną, co wydarzyło się w minionym roku, ale też zaplanować naprzód, bo bez planowania nie ma dobrej pracy, ani satysfakcji z tego, co się robi – bo człowiek ma wrażenie, że cały czas goni za czymś i nie nadąża za tym, co chciałby osiągnąć. Życzę sobie tego, by w większym stopniu realizować założony plan według harmonogramu, żeby móc wygospodarować więcej czasu na refleksje, przemyślenia, analizy, bo one są potrzebne, by podejmować dobre, wyważone decyzje.

rozm. Aleksandra Sadowicz

Grzegorz Luberda: „Mogę obiecać, że nie zmarnujemy tego czasu”

os 20.12.2018
Komentarze

Skomentuj sejko Anuluj pisanie odpowiedzi

Komentarze muszą najpierw zostać zaakceptowane przez administratora. Redakcja nowytarg24.tv nie odpowiada za treść komentarzy internautów.

5 komentarzy
Besa 07:35 21.12.2018

Normalnie zmieniam poglądy, nigdy nie podobało mi się to co pan Watycha robił, ale po lekturze powyższego tekstu zmieniam zdanie. Jestem za panem Panie Watycha.

Michał 22:48 20.12.2018

Przeczytałem cały wywiad i stwierdzam ze jednak ten nasz burmistrz mądrze gada. Powodzenia w realizacji swoich planów !

Agatka 19:42 20.12.2018

Świetny wywiad. Pan Burmistrz to klasa sama w sobie !

sejko 13:23 20.12.2018

Słodziutko !

Anetka 11:29 20.12.2018

i proszę bardzo:P żadnej misji w tej opozycji nieszczęsnej tylko, żeby się nahapać brawo dla Burmistrza

Zobacz również