Teatr o 16-tej w „Iwonie, księżniczce Burgunda” – groteska i zapał aktorów
NOWY TARG. Gombrowicz wiecznie żywy. Dowiodła tego młodzież skupiona w Teatrze o 16-tej, zapraszając na pierwszą popandemiczną premierę. Młodzi aktorzy amatorzy, tym razem pod reżyserskim kierunkiem Marka Wrony – aktora Teatru Witkacego w Zakopanem, wzięli na warsztat „Iwonę, księżniczkę Burgunda” – stworzony w 1935 r. pierwszy dramat mistrza groteski i absurdu.
Kilkunastoosobowy zespół do odegrania swoich ról przygotował się skrupulatnie, przygotowując kostiumy i rekwizyty. Wtedy już dość umowna scenografia starczyła, by sobie wyobrazić królewski dwór w nieokreślonej krainie. W takim otoczeniu rozegrał się dramat postaci skrępowanych Formą, czyli swoim usytuowaniem i paraliżującym wszelką spontaniczność konwenansem.
Żywy impuls, który naruszy zastaną Formę, to „rozlazła”, niezgrabna, nieładna, milcząca osoba Iwony. Gombrowicz nazywa ją „plazmowatą” – czymś pośrednim między nicością a kształtem człowieka. Ta jakby nie do końca uformowana postać tak drażni otoczenie, że z nudów, w geście buntu przeciwko skostniałej Formie i dworskiej codzienności, zblazowany, ale zaintrygowany tym fenomenem książę Filip postanawia się z nią zaręczyć.
Dla niego to żart, kpina z dworskiej hierarchii, jednak Iwona zakochuje się w nim naprawdę. I dla całego dworskiego otoczenia jej „plazmowata” osobowość nagle staje się lustrem, w którym każdy – począwszy od króla i królowej, skończywszy na damach dworu – dostrzega swoje kompleksy, ułomności, wady, ograniczenia, niespełnione pragnienia. Zaczynają wychodzić na jaw dawne zbrodnie, skrywane instynkty, tajemnice. Książę Filip orientuje się, że nie ma innego sposobu wyjścia z kłopotliwej sytuacji niż zabić tę miłość. Razem z Iwoną.
Ale dwór jest dworem i nie może się to odbyć tak zwyczajnie, brutalnie, pospolicie. Musi być zgodnie z etykietą, procedurą, pozorami cywilizowanego państwa. Dlatego podczas dworskiej uczty Iwona ginie, przez własną niezdarność zadławiona rybią ością. Tak jest u Gombrowicza, a w spektaklu Teatru o 16-tej pada martwa otoczona tanecznym wirem. Żeby pozory ostatecznie zatriumfowały, a wszystko wróciło do normy i Formy – dwór najpierw wyczekuje, sprawdzając, czy zagrożenie zostało wyeliminowane skutecznie, następnie klęka i modli się. Znów wszystko jest jak było.
Dramaturgiczna akcja dla potrzeb niespełna godzinnego spektaklu została uproszczona, ale młodzież dobrze odlazła się w klimacie Gombrowiczowej groteski. Było kilka aluzji uwspółcześniających przedwojenny dramat, kilka mrugnięć okiem do publiczności. I były zaangażowane, dojrzale rozegrane kreacje aktorskie. Działający przy Miejskim Centrum Kultury Teatr o 16-tej ma szczęście do opiekunów i reżyserów. Dość wymienić Juliusza Chrząstowskiego, Andrzeja Rozmusa, teraz Marka Wronę. Na kolejną premierę może nie będziemy czekać tak długo jak na „Iwonę, księżniczkę Burgunda”.
(asz)
Komentarze