Future Folk – dzień za krótki, nocy mało…
NOWY TARG. Gwiazdą sobotniego wieczoru był „Future Folk”. Po zeszłorocznym koncercie „Zakopowera”, młodsza, trzyosobowa grupa była kolejną, która pokazała jak we współczesnej muzyce działają góralskie inspiracje albo inaczej – co można zrobić z nutami znanymi nam od prawieków.
I tę domieszkę szaleństwa – nieprzyzwoicie przystojnym chłopcom spod samiućkik Tater i Maciejowi Kowalskiemu, co się otarł o Nowy Jork i występuje teraz jako Matt Kowalsky – wybaczyłoby nawet najsurowsze jury „Muzykowania na Duchową nutę…”.
W nurt współczesnej muzyki folkowej wskoczyli oni – dosłownie wskoczyli, bo Stanisław Karpiel-Bułecka, syn znanego architekta i muzyka, Jaśka Karpiela-Bułecki, to przezdolny, utytułowany freestylowiec – jako reprezentanci dubstepu, który z góralską nutą jest jak najbardziej łączliwy. Z grubsza mówiąc, wystarczy podkręcić tempo, dodać ciężkie basowe brzmienia i elektroniczne efekty oraz oczywiście urok osobisty. Reszta tańczy się sama.
Dotarli do półfinału V edycji programu „Must Be the Music”, a dwa lata temu, w konkursie Trendy, podczas XII Sopot TOPtrendy Festiwal, utworem „Malinowa dziewczyno”, wygrali główną nagrodę.
Na wieczorny koncert w drugim dniu Jarmarku Podhalańskiego może przyszedł aż taki tłum, jaki ściągnęła Beata Kozidrak z „Bajmem”, ale też godny. Co więcej – rodzimy, który całe strofy przyśpiewek potrafił wykrzykiwać razem z dającymi czadu na scenie wykonawcami.
A tych było trzech, czyli wspomniany Stanisław Karpiel-Bułecka; dokazujący cudów na skrzypcach Szymon Chyc-Magdzin – też zakopiańczyk, rysownik, projektant, z góralszczyzną zrośnięty od dziecka i doświadczony przez bytność w wielu zespołach oraz Matt Kowalsky, DJ, jazzman, wielokrotnie nagradzany kompozytor i reżyser dźwięku, który wykonania „Future Folku” wzbogaca elektronicznymi brzmieniami.
Za sprawą tej trójki, skrzypiec, fujarki, komputera i – nie zapomnijmy – kozy Marioli, zabrzmiały hitowe utwory zakopiańczyków: „Twarda skała”, „Wino i krew”, „Janko”, „Dukaty”, ale i te bardziej miłosne, namiętne, jak „Pocies mnie”. Własną aranżacją odświeżyli kultową piosenkę „Bo jo Cie Kochom” Andrzeja Dziubka.
Przy tym dokazywali na scenie, tańcząc, skacząc, wywijając hołubce. W sztywnych bukowych portkach tak by dokazywać nie mogli, dlatego ubrali się w kapoty z miękkiej materii, z fruwającymi połami i wygodne hajdawery, okręcone sznurowaniami od kostek po kolana. A dobre kierpce przy tych wyczynach sprawdziły się nawet lepiej niż „Adidasy”. Decybele z nagłośnieniowej aparatury słuchaczom aż dudniły w piersiach. Ze sceny wiało temperamentem, siłą, ciepłem – jak przy podmuchach „halnego”.
Damską część publiki ostatecznie rozczuliła „Malinowo dziewczyna”, a jeden pan z Kujaw, który pracuje u Steskala, tak jest widać zauroczony swoimi koleżankami z Podhala, że przez dzierżącą mikrofon panią Helenkę próbował im załatwić dedykację jakiejś lirycznej piosenki. Folkowcy serca mają miękkie, więc – udało się!..
Komentarze